JAROSŁAW CISZEK

Powrót z gwiazd

Reżyseria: Ewa Rucińska     Teatr: Akademia Sztuk Teatralnych im. S. Wyspiańskiego w Krakowie
Data publikacji: czwartek, 27.11.2025

Ocena:   9/10

Powrót z gwiazd

Oglądanie spektakli dyplomowych to trochę podróż w czasie - wszak niebawem to właśnie ci młodzi ludzie będą nadawać ton teatrowi. Truizm? Nie - nadzieja. Bo astro-odyseja muzyczna "Powrót z gwiazd", czyli kolejny dyplom, który zobaczyłem (na zaproszenie IV roku Wydziału Aktorskiego, specjalności wokalno-aktorskiej AST w Krakowie, za które serdecznie dziękuję Panu Bartoszowi Brzeszczowi) to znakomita teatralna przygoda inspirowana Stanisławem Lemem.

Nie zawsze czytam książki, na podstawie których powstają oglądane przez mnie spektakle, ale tym razem poszedłem przygotowany. Przy czym książkowy "Powrót z gwiazd" Stanisława Lema... bardzo mnie rozczarował. Owszem - intrygująca jest wizja przyszłości oraz konstrukcja głównego bohatera, który musi się w niej odnaleźć, gdy sens jego życia jest zakwestionowany, ale w gruncie rzeczy moim zdaniem to raczej mało ciekawa historia (z ciekawymi elementami). Tym bardziej więc ogromne słowa uznania dla autorki adaptacji i reżyserki spektaklu, Ewy Rucińskiej, która wybrała to, co najlepsze, trochę pozmieniała, trochę wzbogaciła i otrzymała materiał dużo ciekawszy od oryginału. Można się wprawdzie nieco przyczepić do tych kilku twistów, które fabularnie upodabniają spektakl do młodzieżowych filmów z lat 90' i do finału, przez który spektakl nieco traci ciężar gatunkowy. Nie mniej i tak ogromnie szanuję tę wizję i to, jak umiejętnie zainspirowano się dziełem Lema ożywiając go i dostosowując do dzisiejszej, młodej publiczności.

W historię astronauty, który po ponad 120 latach lotu wraca na Ziemię (dzięki hibernacji postarzał się tylko o 10 lat) wpleciono z aptekarską precyzją sporo humoru, dużą dawkę wzruszenia, refleksję o dzisiejszym i przyszłym świecie (wspomniane jest nawet "ostatnie pokolenie) oraz całą masę kulturowych odniesień i easter egg'ów (na czele z samą nazwą jednostki Akademia Sztuk Kosmicznych, nawiązującą oczywiście do Akademii Sztuk Teatralnych. Pojawiającą się w projekcji szefową ASK gra Dorota Segda - była rektor AST, którą zresztą miałem przyjemność spotkać na widowni). Momentami jest przezabawnie (panowie powtarzający refren "ADAPT" sprawili, że autentycznie poskładałem się ze śmiechu), to znów roztkliwiamy się, słuchając znanej z wykonań kilku artystów piosenki Seweryna Krajewskiego "Kołysanka dla okruszka".

Poza wspomnianą piosenką i "Space Oddity" Davida Bowiego reszta spektaklowych utworów to autorskie kompozycje, które przygotował Dawid Sulej Rudnicki (gra je na żywo na pianinie, w towarzystwie Jana Łukasika grającego na wibrafonie. Swoją drogą uwielbiam brzmienie wibrafonów, ksylofonów, marimb i innych idiofonów, które mają w sobie ogrom magii), a teksty do większości z nich napisała Ewa Rucińska (a także Szymon Stępień i Dawid Sulej Rudnicki). Utwory są znakomite zarówno brzmieniowo, jak i tekstowo, niosą emocje i przesłanie, do tego ich duża różnorodność nie pozwala się nudzić. No i są brawurowo wykonywane, co płynnie kieruje nas do spektaklowej obsady.

Chyba najbardziej przekonał mnie do siebie Michał Kamiński w piętrowej roli Roemera, który tutaj błyszczy szaleństwem. Zaczarowała mnie Michalina Zgaińska jako Gimma (to właśnie ona śpiewała wspomnianą już "Kołysankę..."). Wyzwalającym humorem i dystansem błyszczał Dawid Dąbrowski jako Arder, a potem mąż Eri. W samą Eri wcieliła się z kolei Julia Piotrowska - delikatna i liryczna w odróżnieniu od to mrocznej, to szalonej Aleksandry Stasik. Krzysztof Wawiórko poza kontrolerem lotu został z kolei uraczony rolą chłopa przebranego za babę i choć moi czytelnicy wiedzą, że nie lubię tej konwencji, to tutaj, choć parodystyczna, była zrobiona dość subtelnie i choć sam się przed tym wzbraniam, przyjmuję tę inscenizacyjną konwencję. Tym bardziej, że sam aktor wywiązał się z niej bardzo rzetelnie.

Co ciekawe na tle innych, mających poza rolą główną sporo epizodów, mniej okazji do pokazania się ma główny bohater, czyli Hal Bregg grany przez Bartosza Brzeszcza. Jego rolą jest bycie przeciwwagą dla pozostałych, a momentami wręcz kotwicą rzeczywistości. Im oni bardziej popadają w kabaretowe tony, od których spektakl nie stroni, tym bardziej on musi być serio, a przy tym jeszcze pokazywać swoje zagubienie w nowej rzeczywistości. I daje radę! Szkoda tylko, że dostał jedynie jeden solowy numer, bo jego niski, acz liryczny głos ma duży potencjał, który - mam nadzieję i życzę tego - zostanie szybko i znakomicie wykorzystany przez czołowe polskie sceny. Tego życzę wszystkim młodym aktorom - by dalej dawali z siebie 130%, by tak wspaniale łapali kontakt z publicznością, by odnaleźli się w zespołach, w których czuć będzie ich dobrą energię i przyjaźń, bo oceniając ich tutaj indywidualnie warto wspomnieć, że cudownie sprawdzają się jako zgrany kolektyw.

Warto wspomnieć jeszcze, że ten spektakl kolejny raz udowadnia nam, że w teatralnej scenografii nierzadko mniej, znaczy więcej - wystarczy kilka świetlnych listew, duży podest oraz w kilku momentach projekcje (scenografia: Stefania Chiarelli, wideo: Stanisław Zaleski). Świetnie sprawdzają się też kostiumy zaprojektowane przez Julię Furdynę. Jeśli scena jest niemal pusta, muszą ją wypełnić aktorzy. I dzieje się to dzięki znakomitej choreografii Wojciecha Dolatowskiego. Sceny zbiorowe są pomysłowe i energetyczne, żywiołowe i ciekawe.

Podsumowując: po prostu idźcie do AST po zabawny, ciekawy i mądry spektakl, wypełniony świetnymi piosenkami! Gwarantuję, że Wam się spodoba!

Ocena spektaklu: ⭐⭐⭐⭐⭐⭐⭐⭐⭐/10


Recenzja wideo:


Galeria: