Six
Reżyseria: Katarzyna Chlebny Teatr: Krakowski Teatr Variété
Data publikacji: niedziela, 11.05.2025
Ocena: 8/10
Czy musical "Six", który oglądałem w Krakowskim Teatrze Variete, był dobry? Oczywiście! Można nawet powiedzieć, że był znakomity. Czy zatem zostanę jego fanem i jestem zachwycony? Niekoniecznie.
Żaden w tym paradoks - po prostu, choć recenzja jest z założenia dziełem subiektywnym i indywidualnym, czasem trzeba odróżnić swoje przekonania, od jakości wykonania. To, na co mogę narzekać (ale nie dlatego, że to złe, tylko dlatego, że nie wpisuje się w moje gusta), to materia tego dziełka. Spektakl liczy raptem 70 minut i w zasadzie jest koncertem rozpisanym na 6 kobiet, śpiewających kolejno o swoim życiu u boku króla Henryka VIII w Anglii czasów Tudorów. Każda ma swój song, do tego piosenki wspólne, troszkę dialogu z rubasznym humorem (momentami nawet dobrym i rzeczywiście bawiącym!) i mamy koncertową lekcję historii, a w zasadzie modnej ostatnio "herstorii" (czyli dziejów z perspektywy kobiecej). Nie będąc fanem takich koncertowych formatów, nie zapiszę się do fanklubu tego musicalu. Ale... muszę przyznać, że wyciśnięto z tej materii bardzo dużo.
Reżyserce Katarzynie Chlebny udało się sprawić, że przez cały czas na scenie coś się dzieje, że karuzela kręci się szybko i intensywnie. Piosenki w przekładzie Jacka Mikołajczyka brzmią dobrze i choć całość nie skleja się w jakąś osiową fabułę, tylko brnie od opowieści do opowieści, wszystko wygląda spójnie i pasuje do konwencji. Warto pochwalić szaloną scenografię i kostiumy, które także znakomicie wpasowały się w klimat autorstwa Łukasza Błażejewskiego (te świecące staniki to majstersztyk!) oraz znakomitą reżyserię światła, za którą odpowiadał Wojciech Wąs. W kilku momentach naprawdę światło robiło kapitalną robotę. Z kolei choreografia Barbary Olech, choć energetyczna i dość widowiskowa, nie była szczególnie oryginalna i poza kilkoma oczywistymi gestami (nawiązującymi do ścięcia) nie miałem wrażenia, by starała się budować jakieś dodatkowe piętro znaczeń. Była po prostu dobrą choreografią koncertową, którą spokojnie mogliby zatańczyć tancerze na kilku innych koncertach gwiazd i do kilku innych utworów. Z drugiej strony - gdyby była zbyt skomplikowana i wyszukana utrudniłaby śpiewanie, które przecież jest tutaj w centrum. Mimo wszystko mam jednak w tym względzie chyba najbardziej uzasadniony niedosyt.
Tytułowe 6 kobiet gra, śpiewa i tańczy znakomicie, mają ogrom energii i wraz z grającym na żywo czteroosobowym bandem rozsadzają scenę. Myślę, że gdyby takie artystki podłączać pod generatory prądu można by zasilić przynajmniej sceniczne oświetlenie, jeśli nie także latarnie na sąsiednich ulicach. Ciężko tego nie docenić i nie wyrazić wielkiego uznania dla ich działań, nierzadko wymagających dystansu do siebie (wcale nie oczywistego w tym zawodzie). W roli Katarzyny Aragońskiej widziałem Klaudię Dudę (dublura: Karolina Szeptycka), Annę Boleyn grała Emilia Fałowska (dublura: Katarzyna Miednik), Jane Seymour wykreowała na moim spektaklu Sylwia Banasik-Smulska (dublura: Dominika Kozak), jako Anna z Kleve widziałem Dagny Mikoś (co ciekawe tutaj w drugiej obsadzie gra sama reżyserka spektaklu, Katarzyna Chlebny), w Katarzynę Howard wcieliła się Irena Michalska (dublura: Julia Roman), a w ostatnią z żon Katarzynę Parr Anastazja Simińska (dublura: Żaneta Rus). Chyba najbardziej zapadło mi w pamięć szaleństwo pani Dagny, ale poziom był pod każdym względem naprawdę bardzo wyrównany.
Jeśli więc macie ochotę na rozrywkę w koncertowym stylu, z szansą, by wpadło Wam do głowy coś ciekawego z historii oraz jeśli chcecie zobaczyć kobiecą energię, moc i siłę w najlepszym aktorskim wydaniu to biegnijcie na "Six" do Variete. Nawet jeśli (jak ja) będziecie czuli jakiś niedosyt i - przyzwyczajeni do klasycznych fabuł musicalowych - nie dacie się porwać w pełni szaleństwu widzów, to myślę, że warto, bo spektakl zostaje pod powiekami i daje sporo radości.
Ocena spektaklu: ⭐⭐⭐⭐⭐⭐⭐⭐/10
