JAROSŁAW CISZEK

Jesus Christ Superstar

Reżyseria: Agnieszka Płoszajska     Teatr: Kujawsko-Pomorski Teatr Muzyczny w Toruniu
Data publikacji: poniedziałek, 07.04.2025

Ocena:   10/10

Jesus Christ Superstar

Z kultową rockoperą Webbera "Jesus Christ Superstar" jestem mocno związany emocjonalnie. Pamiętam doskonale, jakie wrażenie zrobiło na mnie obejrzenie przed wielu laty filmowej wersji (z 1973 roku). To było objawienie, inny sposób mówienia o wierze, wbicie klina w utarte myślowe schematy, zmuszenie do refleksji. Potem był legalnie oglądany spektakl w chorzowskim Teatrze Rozrywki (z Januszem Radkiem w roli Judasza) i nielegalnie słuchane piosenki z niego w tłumaczeniu Wojciecha Młynarskiego. I jeszcze Janusz Kruciński śpiewający na jakimś spektaklu, łączącym różne tytuły muzyczne w warszawskiej Romie, piosenkę "Getsemani".

Z dużą radością, ale też obawą, przyjąłem zaproszenie Kujawsko-Pomorskiego Teatru Muzycznego w Toruniu, który przygotował nową wersję musicalu w reżyserii Agnieszki Płoszajskiej. Obawiałem się tego "teatru immersyjnego" ("widz nie tylko ogląda, ale też doświadcza zdarzeń i aktywnie w nich uczestniczy. Nie ma podziału na scenę i widownię. Widzowie są w centrum wydarzeń, dlatego dostępne są głównie miejsca stojące, a niewiele jest miejsc siedzących" - cytat ze strony teatru) oraz formuły silent disco (widzowie przed spektaklem otrzymują słuchawki, w których oglądają musical. Surrealistyczne jest ich ściągnięcie w trakcie, bo nagle z całego zespołu i wokalistów słychać jedynie perkusję). I o ile nie zostanę fanem słuchawek (rzadko ich używam i moje nieprzyzwyczajone uszy niekomfortowo się grzały, w dodatku - to jedna z niewielu uwag do spektaklu - miałem poczucie, że za mocno podbita jest muzyka kosztem wokali), to immersyjności spektaklu mówię zdecydowane tak.

Często tu piszę, że lubię siadać blisko, że lubię mieć aktorów na wyciągnięcie ręki. Ale to jest zupełnie inna jakość, gdy razem z aktorami można się po niewielkiej przestrzeni przemieszczać wzdłuż podestu scenicznego, gdy aktorzy śpiewają rozmieszczeni między widzami, gdy mamy ich obok, lub nad, a jeszcze przed spektaklem możemy wchodzić z nimi w interakcje, gdy przechodzą się wśród widzów. Wchodząc do Klubu Od Nowa, gdzie grany jest spektakl (kultowe miejsce na mapie Torunia - tu rodziła się historia zespołu Republika) stajemy się tłumem, a to przypomina, jak naprawdę wyglądały sceny w przededniu święta Paschy w Jerozolimie sprzed prawie 2000 lat. Ciężko to doświadczenie opisać, bo mamy wrażenie chaosu (jak to w tłumie), nad którym jednak artyści znakomicie panują. Także między widzami stojącymi i nierzadko rozglądającymi się w poszukiwaniu źródła słyszanego w słuchawkach głosu, tworzy się jakaś dziwna więź, a może nawet wspólnota. Można zresztą obserwować nie tylko aktorów, bo tuż za nami siedzi znakomita orkiestra i warto czasem zerknąć także na ich poczynania. A - uwierzcie mi Państwo - grają znakomicie pod wodzą kierownika muzycznego Bartosza Staszkiewicza.

Nie ma tu za dużo scenografii - kilka podestów i schody (czy dobry musical mógłby bez nich zaistnieć?), neony. Przestrzeń, zarówno tę sceniczną, jak i między nami, artyści wypełniają w całości, wykorzystują każdy balkon i wszelkie przejścia. Znakomita jest choreografia Michała Cyrana obfitująca w energetyczne zbiorówki i akrobatyczne popisy (m.in. na rurze). Kostiumy (autorka: Wanda Kowalska) wzbogacone o bogate tatuaże przywodzą na myśl bywalców współczesnych klubów (choć wydały mi się nieco przerysowane). To dzisiejsza młodzież z jej uwikłaniami w nałogi, chęcią do zabawy, poszukiwaniem seksu, ale i sensu. Często w tych tatuażach pojawiają się motywy religijne. To w ogóle ciekawa refleksja nad kondycją współczesnej religii i jej symboli - ozdobny, wytatuowany krzyżyk, bohater musi skonfrontować z krzyżem rzeczywistym. Całości dopełniają projekcje multimedialne (dzieło Mateusza Kokota i Karoliny Jacewicz) - czasem dość oczywiste i nieco banalne, ale np. wykresy stylizowane na giełdowe absolutnie mnie oczarowały. Zresztą na scenie dzieje się tak dużo, że ciężko spokojnie się w te wyświetlane napisy wczytywać.

Wiele piosenek z musicalu znam na pamięć, więc nieco zdziwiłem się zmianami tłumaczenia, które pamiętam z Teatru Rozrywki (na pewno inny był przekład Świątyni, Inwalidów i Reporterów, ale w połowie otwierającego songu Judasza też pojawiły się inne frazy). To nie zarzut, bo przekład był równie dobry, ale uprzedzam znających teksty i chcących sobie pośpiewać, że czasem spektakl płata nam figla. Bo przecież - i to akurat zaleta słuchawek - można spokojnie sobie śpiewać i nie przeszkadzać nikomu.

Ciekawym pomysłem inscenizacyjnym było wprowadzenie rodziny z dziećmi, co dodało pewną świeżość spojrzenia, znakomity był także pomysł mężczyzn na psich smyczach w pałacu Heroda. Ta piosenka zawsze daje szansę na szalony rozmach i feerię pomysłów, a to, jak to zrobiono w Toruniu, zasługuje na dodatkowe brawa.

Aktorski zespół gra na 150% i daje z siebie wszystko. Są znakomici choreograficznie i wokalnie, ale także aktorsko, a w teatrze, w którym widzowie otaczają scenę tak blisko, nie ma mowy o miękkiej grze i udawaniu. Nie ma za co się schować, wszystkie "bebechy" muszą być na wierzchu. Poza tym, że robią to znakomicie, nie mogłem pozbyć się wrażenia, że sprawia im to ogromną przyjemność, że bawią się tym. Nie zacznę od głównych ról, zacznę od św. Piotra. Wiele piosenek z tego musicalu zawsze wywołuje u mnie ciarki i efekt szklących się oczu. W Toruniu też tak było. Ale popłakałem się raz i to w momencie, w którym zupełnie się nie spodziewałem, czyli na zaparciu się Piotra i jego późniejszej rozmowie z Marią Magdaleną. Wojciech Daniel zagrał to znakomicie, a jego wczucie, kiedy przed spektaklem chodzi między widzami, zasługuje na osobne i dodatkowe brawa. Szacunek, Panie Wojtku! Cudowna w roli Marii Magdaleny była Oliwia Drożdżyk - każdy odcień bólu kobiety po przejściach brzmiał w jej głosie, kontrastując ze śliczną twarzą i potęgując efekt. W roli Jezusa występują na zmianę Rafał Szatan (nie żartuje się z nazwisk, ale jest w tym jakiś chichot) i Krzysztof Wojciechowski. Widziałem premierowy występ tego drugiego i był naprawdę świetny, a w dodatku rozkręcał się z każdą chwilą, choć lepiej radził sobie z momentami dramatycznymi, niż tymi bardziej lirycznymi i łagodnymi (irytowało mnie też nieco, gdy jego głos przechodził w pisk). W roli Judasza możemy trafić na Sebastiana Machalskiego lub Marcina Wortmanna. Oglądałem drugiego z nich i nieco zabrakło mi siły i charyzmy, choć niewątpliwie pokazał, że jest znakomitym aktorem i śpiewakiem i być może, gdy zejdzie premierowe napięcie, będzie jeszcze lepiej. W dodatku (ale to uwaga reżyserska) finałowemu songowi trochę zabrakło odpowiedniego wprowadzenia (a może to ja jestem skażony wspomnieniem Janusza Radka krzyczącego "Światło, więcej światła" i witającego się z widzami?). Kapłańskie trio grali Jędrzej Czerwonogrodzki, Jeremiasz Gzyl i Julia Kafar. Byli świetni, ale na pochwałę zasługuje zwłaszcza pierwszy z nich. Absolutnie pięknie operował modulowanym, niskim głosem, przeszywając widzów. I znowu brawa także za jego wczucie, gdy przechadzał się między publicznością przed spektaklem, delikatnie wsuwając w ręce woreczki strunowe z tabletkami. Piłat w wykonaniu Jana Popisa wyglądał chyba nieco zbyt groźnie, ale mam wrażenie, że także rozkręcał się z każdą chwilą. Swoją drogą scena biczowania zastąpiona biciem rodem z klubów również wyglądała znakomicie. Rolę Heroda powierzono Marcie Burdynowicz i wywiązała się z niej świetnie (pisałem już o aranżacji jej sceny). Jako Szymona Zelotę oglądać możecie Jakuba Cendrowskiego lub Dominika Fijałkowskiego (u mnie występował drugi z nich). I jako że zrobili kawał znakomitej roboty wymienić należy także pozostałych aktorów: Stefan Andruszko, Nikodem Bogdański, Katarzyna Domalewska, Gabriel Dubiel, Patrycja Brzezińska, Karol Ledwosiński, Ewa Mociak, Patryk Rybarski, Ringo Todorovic, Agata Walczak.

Oglądanie tego spektaklu to dla mnie zawsze rekolekcje. Pada tam bardzo wiele ważnych i głębokich słów, a dla sporej części widzów to być może jedyna szansa na obcowanie z pojęciami ze sfery sacrum, które nawet opakowane w profanum, nie tracą swojej mocy. Spektakl to widowisko, doświadczenie znakomitego aktorstwa, wspaniałej muzyki i mądrego tekstu w niecodziennej formule, ale też zaproszenie do refleksji, jeśli tylko ktoś będzie chciał ją podjąć. Dwie godziny, które mogą coś zmienić w życiu i utkwić w Was na dłużej. Brzmi poważnie? Może, ale myślę że każdy, niezależnie od poglądów odnajdzie się w tym widowisku, które polecam. A Toruń… Toruń jest przepiękny, co pokazuję w wersji wideo recenzji, którą nagrywałem spacerując po mieście. Kamera nieco lata na wietrze, ale mam nadzieję, że docenicie.

Ocena spektaklu: ⭐⭐⭐⭐⭐⭐⭐⭐⭐⭐/10 


Recenzja wideo:


Galeria: