Stowarzyszenie Umarłych Poetów
Reżyseria: Piotr Ratajczak Teatr: Och-Teatr w Warszawie
Data publikacji: piątek, 10.02.2023
Ocena: 7/10
A więc obiecana recenzja spektaklu "Stowarzyszenie Umarłych Poetów" warszawskiego OCH-TEATRU, który oglądałem 29 stycznia w Teatrze Małym w Tychach. I podobało mi się 🙂 A zdając sobie sprawę, że chwalące recenzje są nudne, nie rozwlekam się, a i kilka uwag zgłaszam. W tym do ukłonów... Zresztą sami przeczytajcie!
Jako fan Robina Williamsa byłem urzeczony filmową wersją "Stowarzyszenia Umarłych Poetów" z 1989 roku. Pamiętam też, jak z radością czytałem w liceum pożyczoną od cioci książkę. Nawet nie wiedziałem, że istnieje (książka, nie ciocia) i dlatego moja radość z jej odkrycia była tym większa. Mądry nauczyciel łamiący stereotypy i konwenanse oraz pomagający uczniom w odkryciu nie tylko poezji, ale i samych siebie. Spektakl w reżyserii Piotra Ratajczaka bazuje na tej nostalgii i tęsknocie za takimi pedagogami. Nie wiem, na ile ta problematyka może dotrzeć i poruszyć dzisiejszych młodych widzów. Czy wizja nadgorliwego ojca i demonicznego dyrektora (aż dziwne, że nie spróbowano zrobić z niego księdza), pojęcia takie jak konformizm i carpe diem coś jeszcze znaczą? Nawet jeśli nie i spektakl nie będzie gotową lekcją, warto młodzieży pokazywać go i rozmawiać z nimi o tych wartościach, zrobić z wydarzenia teatralnego punkt wyjścia.
To zawsze ryzykowne, gdy 30-latkowie grają nastolatków, ale podołali i nie czułem w tym nieszczerości, nawet jeśli jąkający się bohater czasem zapominał, że ma się jąkać. Byli też aktorsko równi, tworzyli zgraną paczkę, którą dobrze się obserwowało w tej grupie. Cieszę się, że w roli dyrektora zobaczyłem Mirosława Kropielnickiego, bo to bardzo dobry aktor. Na szczęście wraz z reżyserem oparli się pokusie zrobienia z niego demona. Kreskówkowa tendencja (filmowa i teatralna) tworzenia czarnych charakterów tak jednoznacznie czarnych, jakby byli wyprani w Perwoll Black Magic (nie - nie wziąłem nic za promocję marki, ale jako początkujący influencer jestem otwarty na propozycje) to zmora. Łatwo było pójść w tę stronę i chwała Panu, że się powstrzymano.
Mam lekki problem z główną rolą, graną przez Wojciecha Malajkata. To aktor na tyle dobry, że nawet na autopilocie jest w stanie zbudować ciekawą postać, jednak nie mogłem pozbyć się wrażenia, że jest nieobecny, płaski... Siła postaci i niewątpliwy talent aktorski sprawiły, że wciąż była to dobra rola, jednak daleko jej do wybitności. Poza tym sprawa ukłonów... Aktorzy, nagrodzeni owacją na stojąco, wyszli na scenę cztery razy. Pierwszy mi umknął, ale na pozostałych trzech Wojciech Malajkat był jedynym, który nie skłonił nawet głowy, za to charakterystycznym gwizdem spędzał ze scenę resztę obsady. Sam nie wiem, co o tym myśleć, nie mniej wydaje mi się to symptomatyczne także w kontekście tej nieobecności.
Cieszę się, że minimalistyczna scenografia nie siliła się na budowanie przestrzeni jaskini, miejsca spotkania tytułowego stowarzyszenia. Szkolna klasa z ławkami, biurkiem i dodatkową rampą symbolicznie zmieniała przestrzeń dzięki dodatkowej grze świateł i przesuwaniu stolików. Za to kompletnie nie trafiła do mnie muzyka, która w niektórych momentach była wręcz irytująca. Do tego stopnia, że dwukrotnie miałem wrażenie, że komuś włączył się dzwonek w telefonie, podczas gdy to stopniowo narastał mający za chwilę wybrzmieć utwór.
Przez zmniejszoną obsadę, a może przez silną scenę samobójstwa, aż tak mocnego, jak w filmie wydźwięku nie miała też ostatnia scena, ze słynnym stawaniem na stołach i krzyczeniem "Kapitanie, mój kapitanie". Spektakl raczej odświeżył we mnie wrażenia z filmu, niż otworzył nowe pola. Ale uczynił to na tyle sprawnie, że polecam obejrzenie i przekonanie się, co jeszcze znaczą pojęcia takie jak honor, przyjaźń, solidarność.
Problem z tym spektaklem miałem jeszcze jeden, choć niczyja to wina, że ciężko przenieść tę inscenizację na scenę tyskiego teatru. Ogromne proscenium sprawiło, że akcję cofnięto i oddzielono od widzów (a że dodatkowo siedziałem na końcu widowni zaburzało to nieco przyjemność z oglądania), a jedynymi momentami przełamania było wpatrywanie się portrety uczniów z minionych lat, gdy aktorzy podeszli na skraj sceny wpatrzeni w nas. Wiem z dobrego źródła, że w siedzibie Och-Teatru układ sceny wygląda inaczej - tam widzowie otaczają scenę i mając aktorów na wyciągnięcie ręki sycą się bliskością akcji.
Podsumowując - spektakl jest dobrym przypomnieniem filmu i dla jego fanów, ale i tych, którzy miłością do tej historii chcą zarazić młodzież, wydaje się dobrym wstępem
Ocena spektaklu: ⭐⭐⭐⭐⭐⭐⭐/10
Spektakl dla widzów wprawionych teatralnie: NIE TYLKO
Dodatkowe uwagi: chciałbym trafić na spektakl, gdzie Wojciech Malajkat zagrałby z większym zaangażowaniem