Masara
Reżyseria: Robert Jarosz Teatr: Śląski Teatr Lalki i Aktora "Ateneum" w Katowicach
Data publikacji: wtorek, 11.11.2025
Ocena: 8/10
Dla ludzi nie znających języka śląskiego spieszę z wyjaśnieniem: "masara" to taka wielka, wyjątkowo nieprzyjemna mucha, a potocznie także określenie osoby otyłej. Taki też tytuł nosi opowiadanie Szczepana Twardocha (ze zbioru "Ballada o pewniej panience") oraz spektakl, który na jego podstawie napisał i wyreżyserował Robert Jarosz w Śląskim Teatrze Lalki i Aktora "Ateneum" w Katowicach.
Poruszająca to historia, zwłaszcza dla wszystkich, którzy z różnych powodów zmagali się w szkole z szeroko rozumianym gnębieniem przez rówieśników. W dobie dyskusji o sile hejtu warto wciąż powtarzać, jak niewiele potrzeba, by wywołać rany. Czasem wystarczy ukradkowy śmiech, nieśmieszny żart. Przemoc rówieśnicza przy milczącej akceptacji dorosłych ma wiele twarzy i właśnie o tym opowiada ten spektakl. O dehumanizacji, odczłowieczeniu tego "innego" - nieważne, czy powodem "inności" jest - jak w tym przypadku - tusza, czy pochodzenie, kolor skóry, orientacja, gust, znajomi, rodzina, brak lub nadmiar pieniędzy czy określonych, aktualnie pożądanych talentów. Ale też o samotności i pustce, którą tak trudno jest w człowieczym sercu zapełnić, o poczuciu niespełnienia i trudnych losach, które sami sobie komplikujemy.
Nastoletnia Paulina zmaga się z własnym ciałem i niechęcią rówieśników wśród których chciałaby odnaleźć miłość i przyjaźń, a liczyć może - w najlepszym wypadku - na współczucie. Swoją tuszę dźwiga jak garb, jak przytłaczający bagaż, który rośnie i brzydnie z każdym kolejnym wycelowanym w nią (lub wobec niej) słowem. Tusza ta zyskuje na scenie nie tylko obrzydliwą wizualizację, w postaci workowatego, pełnego fałd i odrośli "bagażu" (który zdaje się, za chwilę przejmie całą scenę i rozleje się na widownię), ale także podmiotowość w postaci drugiej aktorki. Taka forma uwiarygadnia nam postać, jednocześnie nie skazując jej na karykaturalny, pogrubiający kostium. Oczywiście nic by nie dał ten zabieg, gdyby nie aktorski talent Krystyny Nowińskiej, której w dźwiganiu swojej tuszy i wszystkiego, co ją dodatkowo obciąża i przytłacza partneruje Ewa Reymann. Rola Pauliny jest znakomita, ale cudowne są także postaci Kasi i Marka (Urszula Gołdowska i Grzegorz Eckert), zwłaszcza w drugiej, dziejącej się po wielu latach części spektaklu. I choć sam finał z wielką lalką niezbyt mnie przekonał zarówno wizualnie, jak i fabularnie, to i tak wciąż mamy do czynienia z wartościowym teatrem. Trzeba też pochwalić pozostałych aktorów: Katarzynę Prudło (znakomitą jako mówiąca wprost i nazywająca rzeczy po imieniu ciotka), Beatę Zawiślak, Bartosza Sochę i Michała Skibę wcielających się zarówno w uczniów, jak i inne postaci.
Świetnie sprawdza się zaprojektowana przez Anitę Piotrowską wielofunkcyjna scenografia, przenosząca nas na salę gimnastyczną z symboliczną równoważnią - huśtawką, na której zmuszeni są balansować bohaterowie. Wrażenie robi także dopracowany i przemyślany ruch sceniczny i choreografia (autorstwa Marty Bury) oraz muzyka Igi Eckert.
Scena przy ulicy św. Jana, choć nie pierwszy raz sięga po repertuar dla młodzieży i dorosłych, kojarzona jest raczej z przedstawieniami dla dzieci. Czy znajdą się odważni nauczyciele w szkołach średnich, którzy będą chcieli zabrać młodzież na takie przedstawienie (spektakl jest dla widzów 16+)? Czy młodzież sama znajdzie drogę do tego "dziecięcego" teatru? Nie wiem i jestem pełen obaw, ale jednocześnie polecam i apeluję - pokazujcie ten spektakl młodym i rozmawiajcie o nim z nimi! Oczywiście zdaję sobie sprawę z kontrowersji nie tyle tematu, co ujęcia go - objazdowe teatrzyki grające na salach gimnastycznych pod koszami pokażą ten problem dużo grzeczniej i temat prewencji może zostać odhaczony. Tu nie ma tak łatwo... Temat ciała pojawia się bowiem nie tylko w kontekście tuszy, ale także erotycznych fascynacji. Pojawiają się także zgrabnie "wypikane" przekleństwa (pomysł z kilkoma buczącymi przyciskami, które aktorzy naciskają, zamiast kląć, jest zresztą znakomity, a ja bym sam się chętnie w taki przycisk zaopatrzył). No cóż... Jeśli ktoś sądzi, że młodzież (nawet młodsza niż 16-letnia) nie używa grubszych słów i nie ogląda znacznie bardziej "gorszących" rzeczy jest naiwny. Skończymy z udawaniem, że dialogi młodych wyglądają jak w "Dzieciach z Bullerbyn". Stanięcie w prawdzie może okazać się mocno otrzeźwiające, a umiejętne łączenie w spektaklu dosłowności z metaforyką sprawia, że ma on szansę odnieść skutek i nauczyć widzów wrażliwości na drugiego człowieka i to, z czym się zmaga. Ja wiem, że to nie jest łatwe, że prościej zabrać na adaptację szkolnej lektury czy komedię (najlepiej objazdową z "warszawskimi" nazwiskami w obsadzie). Tylko czy takie przedstawienia mogą coś zmienić? Wierzę w moc teatru, wierzę w moc takiego teatru i siłę przedstawienia, dlatego bardzo go Wam polecam!
Ocena spektaklu: ⭐⭐⭐⭐⭐⭐⭐⭐/10
