JAROSŁAW CISZEK

Czy ja muszę to pamiętać. HAMLET

Reżyseria: Dariusz Starczewski     Teatr: sztuka na wynos w Krakowie
Data publikacji: czwartek, 12.12.2024

Czy ja muszę to pamiętać. HAMLET

Recenzja spektaklu "Czy ja muszę to pamiętać. HAMLET" w reżyserii Dariusza Starczewskiego w krakowskim teatrze sztuka na wynos to pewne wyzwanie. Na tym profilu dzielę się recenzjami jako zwykły teatralny widz. Głębokie recenzje z pogranicza esejów pisane przez teatrologów są znakomite i sam do nich często sięgam, ale brakowało mi mówienia o teatrze po prostu i bez nadęcia. Nie jestem ekspertem, jestem miłośnikiem. Dlatego nie wstydzę się przyznać do pewnej bezradności, do tego, że nie umiem o tym spektaklu powiedzieć tyle, ile zapewne warto.

Warto na pewno powiedzieć najpierw coś o sztuce na wynos - właśnie tak zapisywanej, z małej litery i bez słowa "teatr". A przecież jest to pełnoprawny teatr, choć znajduje się zwykłym mieszkaniu. Pisałem ostatnio w recenzji "Godej do mie" o refleksjach związanych z konspiracyjnym teatrem w czasach wojny czy komunizmu. I tym razem to doświadczenie było jeszcze silniejsze. Sztuka na wynos znajduje się w Krakowie przy ulicy Starowiślnej 55, niedaleko pulsującego turystycznym rytmem centrum żydowskiego Kazimierza. Idąc obok łatwo przeoczyć, że mamy do czynienia z instytucją kultury. Żeby wejść, trzeba zadzwonić domofonem. Głos pomysłodawcy i szefa tej instytucji (a zarazem reżysera spektaklu) skieruje nas na drugie piętro. Wspinając się (bardzo skądinąd ładną) klatką schodową trudno pozbyć się wrażenia, że idziemy odwiedzić znajomego. A może raczej nobliwą, krakowską ciotkę? Wchodzimy do mieszkania i dalej nie czuć tu atmosfery teatru. Miły pan w niewielkiej kuchni pyta o imiona i odhaczając nas na liście widzów proponuje kawę lub herbatę (muszę to odnotować - za 5/6 zł! Nie wiem kiedy ostatnio raz piłem gdzieś gorący napój w tej cenie). Ta kuchnia jest zresztą dostępna także po spektaklu - można spotkać się z aktorami, porozmawiać o swoich refleksjach. Wszak najlepsze rozmowy na imprezach zwykle toczą się w kuchniach. Do dyspozycji mamy jeszcze jeden pokój z fotelami, korytarz i balkon. W godzinie spektaklu jesteśmy zaproszeni do dużego pokoju, gdzie na widowni w kąciku zasiąść może kilkanaście osób.

W tak kameralnej przestrzeni oglądanie spektaklu nabiera zupełnie innego wymiaru i choć profesjonalnie powieszone na kratownicach reflektory przypominają nam, że to teatr, co chwila słyszymy zza przysłoniętego jedynie okna stukot tramwaju i przypominamy sobie, że jesteśmy w mieszkaniu, jakich wiele, w którym po prostu dzieją się niezwykłe rzeczy. "Mówię ci, tam była enklawa tajemna" - to słowa z reportażu Wojciecha Tochmana o Piwnicy pod Baranami, ale w pełni pasują do sztuki na wynos, którą na pewno warto odwiedzić, bo jest zjawiskiem.

Wypada teraz przejść do obejrzanego tu "Hamleta", czy raczej spektaklowej impresji na temat tej arcytragedii Szekspira. Na pewno by ją właściwie odebrać trzeba dobrze znać tekst i pamiętać kto, z kim i dlaczego. Próg wejścia jest dość wysoki. Tekst został pocięty i poprzestawiany, bohaterowie giną, by pojawić się ponownie. Towarzyszy temu znakomicie - mam wrażenie - przemyślany, choć jednocześnie niewiele mi rozjaśniający ruch. Piękny to ruch i piękna to opowieść. Na wypełnionej piaskiem przestrzeni, z aktorami w przylegających do ciała szarych kostiumach z elementami utwardzonej tkaniny (jak w słynnych abakanach Magdaleny Abakanowicz) wnoszonych i wydobywanych z niebytu niby żywe rzeźby (co z kolei przywodzi na myśl teatr Tadeusza Kantora). Ściany i przejścia osłaniają jedynie wielkie foliowe arkusze (za scenografię i kostiumy odpowiadała Julia Skrzyńska). Podobno inspiracją dla reżysera był widok Pompejów - miasta zastygłego po erupcji wulkanu, choć interpretacja oglądającego ze mną spektakl adepta aktorstwa, Jakuba, że piasek odnosi nas do plaży i morza wspomnień, też wydaje się być interesująca.

Na wiele pytań brak mi tu odpowiedzi, wielu rzeczy nie rozumiem. Ale jednocześnie nie umiałem pozbyć się wrażenia, że jest w tym sens, że działania aktorów nie są przypadkowe, że zbyt mało wiem o świecie, literaturze i teatrze, by w pełni wejść w ten magnetyczny i hipnotyczny świat. Tak właśnie - magnetyczny i hipnotyczny, pociągający nawet pomimo niezrozumienia, do którego nie wstydzę się przyznać. Nie rozumiem też skąd obsadzenie wyłącznie kobiet, choć bohaterowie wyraźnie są mężczyznami, czyli nie mamy do czynienia ze zmianą językowych końcówek ("zrobiłem", "poszedłem"). Siłą spektaklu i tym, co na pewno pociąga, bo w takiej przestrzeni nie ma miejsca na fałsze, poza ruchem scenicznym (dzieło Małgorzaty Haduch) jest także aktorstwo.

Anka Graczyk jako Hamlet znakomicie panuje nad tekstem, wydobywa rozdarcie i szaleństwo postaci, chętnie nawiązuje wzrokowy kontakt z publicznością, jakby szukała poparcia dla swoich działań i zrozumienia dla swoich pragnień. Obcowanie z klasycznym tekstem w jej wykonaniu jest po prostu przyjemnością, a powtórzone dwukrotnie słowa "Dania jest więzieniem" poruszyły mnie, jak chyba nigdy wcześniej. Podobała mi się Anna Ładno w roli Klaudiusza i Weronika Młódzik jako Gertruda. Ale dobrze wypadły także Elżbieta Bielska (Poloniusz), Natalia Zmarzły (Laertes), Martyna Kleszczewska (Ofelia) oraz Joanna Stankiewicz i Aleksandra Woźniak jako Rosencranz i Guildenstern (swoją drogą przypomniał mi się oglądany przed laty film Toma Stopparda o tej dwójce "Rosencrantz i Guildenstern nie żyją" z Garym Oldmanem). Przypomniało mi się wiele rzeczy, które wiem o "Hamlecie" i Szekspirze, wiele odniesień i kontekstów. A to oznacza, że 100 minut nie było na pewno zmarnowane. I pewnie do tego intrygującego miejsca, serwującego sztukę na wynos wrócę, by zmierzyć się z innymi propozycjami. Nie będzie tym razem na koniec konkretnej oceny, nie umiem tego zrobić w pełni obiektywnie. Na pewno nie jest to spektakl dla wszystkich, na pewno im większa wiedza, tym lepsze przeżycia. Póki co zostawiam Was z moimi przeżyciami i moją bezradnością.


Recenzja wideo:


Galeria: