JAROSŁAW CISZEK

Kwartet

Reżyseria: Wojciech Adamczyk     Teatr: Teatr Ateneum im. S. Jaracza w Warszawie
Data publikacji: poniedziałek, 22.04.2024

Ocena:   8/10

Kwartet

Kolejny obejrzany spektakl do zrecenzowania to "Kwartet" w reżyserii Wojciecha Adamczyka grany w Teatrze Ateneum w Warszawie. Sztuka przenosi nas do domu spokojnej starości dla muzyków-weteranów. Kiedyś wielkie gwiazdy czarujące głosem czy grą na instrumentach, oszałamiająco piękni władcy wyobraźni ze swoimi - właściwymi artystom - dziwactwami. Dziś pozostały wspomnienia i... dziwactwa właśnie, a także nieco ratujące poczucie, że jest się wśród swoich.

Na scenie widzimy początkowo jedynie trójkę głównych bohaterów, niebawem pojawi się niezapowiedziana czwarta, była żona jednego z nich. Ogromna to przyjemność oglądać w tych rolach wielkich artystów - Magdalenę Zawadzką, Krzysztofa Tyńca i Krzysztofa Gosztyłę, a także Sylwię Zmitrowicz (w dublurze Marzena Trybała). To właśnie aktorstwo jest największą siłą tego przedstawienia. Role są grane z czułością i delikatnością. Słabości są jedynie odrobinę karykaturalne - dokładnie na tyle, ile potrzeba by wywołać uśmiech, a nie ciarki żenady. I jeszcze coś: choć powinno to być oczywiste, niestety nie jest, więc warto odnotować - aktorzy mają znakomitą dykcję i mimo braku mikroportów dociera do nas każde słowo. Zachwyca mnie ten kunszt! Swoją drogą werwy dobiegającym 70-tki (a w przypadku pani Zawadzkiej nawet 80-tki!) artystom można jedynie pozazdrościć!

Magdalena Zawadzka bawi i wzrusza ze swoimi problemami z pamięcią i odrobiną zdziecinnienia, Krzysztof Gosztyła jest znakomity i wiarygodny jako stateczny obywatel, który doskonale zaplanował swoją starość (ale nie może się powstrzymać od rzucania inwektywami w jedną z pielęgniarek), Krzysztof Tyniec jako erotoman-gawędziarz rozśmiesza w zasadzie każdą frazą, a tragizm postaci granej przez Sylwię Zmitrowicz i jej relacja z byłym mężem wywołują uśmiech wzruszenia. Teraz cała czwórka na dorocznym koncercie ma wrócić do swojego brawurowego przed laty wykonania kwartetu z IV aktu opery "Rigoletto" Giuseppe Verdiego. Czy się uda? Oczywiście, że tak. Ten spektakl nie odkrywa Ameryki - od samego początku można przewidzieć jak się skończy, także drogi, jakie przechodzą bohaterowie są dość oczywiste. Ale właśnie takiego teatru także potrzebują widzowie - naprawdę nie zawsze warto sięgać do prawej kieszeni lewą ręką, w dodatku przez głowę. Doskonałe aktorstwo i ciepły humor, który nie jest żenujący, wystarczą, by znakomicie zająć publiczność na dwie godziny niezależnie od wieku. By cieszyć, wywoływać odrobinę wzruszenia, by kazać się zastanowić nad sobą i swoją starością niezależnie czy jest ona już faktem czy wydaje się czymś bardzo odległym.

Sympatycznym dodatkiem, który łączy sceny jest pantomima w wykonaniu Pauliny Staniaszek. Na pochwałę zasługuje też scenografia Marceliny Początek-Kunikowskiej i kostiumy zaprojektowane przez Annę Englert. Za to zupełnie nie podobała mi się końcowa projekcja - nie chcę się znęcać i pisać, że tchnęła kiczem, ale przede wszystkim była absolutnie niepotrzebna i odciągała uwagę od udających śpiew aktorów (nie wiem zresztą, czy ten ich "dubbingowany" występ nie mógłby być nieco lepiej zaaranżowany przez reżysera, ale to naprawdę drobiazg). Podsumowując - warto się wybrać! 

I jeszcze słowo o Teatrze Ateneum - pierwszy raz oglądałem ich spektakl nie na scenie głównej, ale na tej sąsiedniej, przy Wybrzeżu Kościuszkowskim. Warunki są tutaj o niebo lepsze niż w głównym gmachu, który domaga się remontu i doprowadzenia do stanu, w którym będzie odpowiadał poziomowi aktorów i granych tam przedstawień!

Ocena spektaklu: ⭐⭐⭐⭐⭐⭐⭐⭐/10
Spektakl dla widzów wprawionych teatralnie: Nie

I jeszcze mały recenzencki bonus:

"Kwartet" to moja trzecia sztuka tego teatru. Jako że dwie poprzednie oglądałem niedługo przed tym, jak zacząłem prowadzić kanał, a wciąż są w repertuarze, to także o nich chciałbym powiedzieć kilka słów, bo uważam, że warto: 

"To wiem na pewno" - znakomita, absolutnie znakomita wiwisekcja rodzinnych relacji, w których wszystko jest niby jasne, ale tajemnice uderzają nagle i ze zwielokrotnioną siłą. Spektakl momentami bardzo zabawny, a jednocześnie przygnębiający. Wzruszył mnie autentycznie i bardzo go polecam, także ze względu na genialne role Agaty Kuleszy i Przemysława Bluszcza. Mocne 9,5/10.

Z kolei "Ojciec" (wersja filmowa z Anthonym Hopkinsem, teatralna z Marianem Opanią) to opowieść o mierzeniu się z chorobą i starością. Magdalena Schejbal i Przemysław Bluszcz są znakomici, jednak w grającym rolę tytułową Marianie Opani zbyt często widziałem... Mariana Opanię i charakterystyczne dla niego zagrywanie się. Tu wersja filmowa podobała mi się bardziej, choć pomimo tych mankamentów to wciąż dobry spektakl i wzruszająca opowieść (pewnie w okolicach 7-7,5/10).


Recenzja wideo:


Galeria: