Do widzenia mój pamiętniku…
Reżyseria: Anna Retoruk Teatr: Teatr Dzieci Zagłębia im. J. Dormana w Będzinie
Data publikacji: piątek, 17.11.2023
Długo zwlekałem z tą recenzją, ale mam nadzieję, że mi wybaczycie. Oto co sądzę o spektaklu "Do widzenia mój pamiętniku…" w reżyserii Anny Retoruk w Teatrze Dormana w Będzinie. Na początku emocje... Spektakl opowiada o wojnie i powstał na podstawie autentycznego, pisanego w czasie wojny pamiętnika kilkunastoletniej Rutki Laskier, żydowskiej mieszkanki Będzina. Nietrudno więc przewidzieć, w jakie tony będzie uderzała historia – zła, wojny i ludzie, którzy chcą nie tylko przeżyć, ale też po prostu żyć w złych i nienormalnych czasach. I tu zaczyna się pewien problem - spektakl jest dla widzów od 12. roku życia. I chyba ta perspektywa jest dla mnie nieosiągalna. Czynię to zaznaczenie, bo widziałem obok siebie młodych widzów (a także nauczycieli, którzy o tym, co się może młodym podobać wiedzą więcej) autentycznie przejętych. W czym moje nie tyle estetyczne spojrzenie, co dotknięcie (czy raczej jego brak) jest lepsze od ich? Widziałem, że ta historia ma moc poruszania, że staje się powodem wzruszeń i pretekstem do dyskusji o wojnie, w dodatku osadzonym w lokalnym kontekście. Problem w tym, że dla mnie spektakl był po prostu wtórny i nie niósł żadnego nowego przesłania. Tak wiele lat po wojnie i po tylu napisanych o niej książkach, zrobionych spektaklach i filmach można by chcieć czegoś więcej. Ale to moja perspektywa - zachęcam, zwłaszcza dzieci i młodzież, do wyrobienia sobie własnej. Własny bagaż doświadczeń traktuję tu jak balast, który nie pozwolił mi dać się porwać tej fali. Czułem też, że wszystkie działania są na sterowanie moimi emocjami nakierowane i chyba z wrodzonej przekory postanowiłem się im nie poddawać, nie lubiąc takich szantaży.
Pozostając w subiektywnym tonie recenzji przeniosę się na bezpieczniejsze kwestie estetyczne. Niewątpliwą siłą spektaklu jest muzyka Marcina Gałażyna oraz scenografia, za którą odpowiada Pavel Hubička. Jak mówiła sama reżyserka i zarazem autorka scenariusza spektakl początkowo miał być w całości teatrem ruchu i formy. I jest to w spektaklu wyraźnie widoczne powodując pewne pęknięcie. Długo musimy czekać na słowa, a gdy już się pojawiają słyszymy z offu głos starszego mężczyzny. Jak ma się to do pamiętnika nastolatki? Tych niejasności wokół spektaklu jest znacznie więcej. Co robi w spektaklu francuski mim Marcel Marceau? Tak się składa, że znam historię jego związków z Będzinem, ale czy takie nagromadzenie niejasności będzie czytelne dla - nie tylko młodych - widzów? Na szczęście do spektaklu powstały zeszyty metodyczne - wyjaśnienie nauczycieli powinno pomóc młodym wejść w ten świat. A co z myszami, w które w jednej etiudzie muzycznej przeistaczają się bohaterowie? Tak, znam słynny komiks "Maus", ale czy nie za dużo grzybów, znaczeń i kontekstów w tym barszczu? Zwłaszcza tych wtórnych i wałkowanych? Czy nie powstaje zbytni chaos, który rozbija i zagłusza nawet te piękne momenty (a zapamiętam świetną i do połowy naprawdę bardzo poruszającą piosenkę "Żydom nie wolno". Dlaczego do połowy? Bo potem choreografia zmienia się w chaos, który mnie wybił z klimatu. Ale zapamiętam też piękny moment zmiany welonu w becik z dzieckiem. Piękno jest w prostocie - kolejny raz się w tym utwierdzam)? Inscenizacyjnie bywa banalnie - ileż razy widzieliśmy już walizki jako smutny symbol losów ofiar wojny? A światło pojawiające się we wnętrzu walizki ociera się wręcz o kicz (momentalnie pomyślałem o będzińskim "Pulp fiction"). Zresztą światło miało być jednym z głównych nośników spektaklowych emocji. Niestety do niego także muszę się przyczepić - jego zmian było zdecydowanie za dużo, a momentami wyglądało na mocno przypadkowe (zwłaszcza w przypadku wybuchów). Poza tym znów wracamy do banalności i sterowania emocjami - czerwone światła, dym, cierpiące miny i powyginane ciała... Naprawdę chcę wierzyć, że dla młodszej widowni to będzie przekonujące. Naprawdę tej wiary się trzymam, gdyż w przeciwnym razie należałoby uznać spektakl za niepotrzebny. A przecież potrzeba mówić widzom o trudnych doświadczeniach, a wojenna rzeczywistość nabrała ostatnio wyjątkowej aktualności.
Są też w spektaklu niekonsekwencje, choćby w dwóch lalkach głównej bohaterki. Nie znam się zbyt dobrze na technikach animacji, ale rozmowa z fachowcami utwierdziła mnie, że Sabina Romańczak zwyczajnie nie radziła sobie z animacją lalki Rutki. Ale to w zasadzie jedyny zarzut aktorski - reszta obsady (a i pani Sabina, kiedy nie musi chować się za wyraźnie ciążącą jej lalką) robi co może, by pokazać nam grozę wojny i choć pomysły reżysera nie pomagają, spisują się naprawdę dobrze. Na szczególne uznanie zasługuje Karol Gaj jako mim. Aż ciężko uwierzyć w jego twierdzenia, że pantomima nie była dotąd jego mocną stroną. Tym bardziej wielkie brawa za to, co widzimy w jego wykonaniu na scenie.
Bardzo nie chcę nadmiernie tego spektaklu krytykować. I chciałbym, żeby mimo wszystko zwłaszcza młodsi widzowie (i ich opiekunowie) dali mu szansę. Niejasności można z dziećmi wyjaśnić, banalności nie odbiorą tak jak ja, mając świeższe i nie obciążone spojrzenie. Bo trzeba nam przypominać, do czego może prowadzić nienawiść oraz że "Auschwitz nie spadło nam z nieba".
Pozwalam sobie nie wystawiać oceny w gwiazdkach, tym razem nie będzie też recenzji wideo. Ale pozwolę sobie wyrazić nadzieję, że z nową Panią Dyrektor teatr będzie zaliczał coraz to lepsze premiery i nadejdzie dla niego lepszy czas.