1989
Reżyseria: Katarzyna Szyngiera Teatr: Teatr im. J. Słowackiego w Krakowie
Data publikacji: niedziela, 04.06.2023
Ocena: 10/10
A więc... 4 czerwca to znakomita data, by napisać coś o spektaklu "1989" w reżyserii Katarzyny Szyngiery, który ostatnio oglądałem w Teatrze im. Juliusza Słowackiego w Krakowie, a powstał on w koprodukcji z Gdańskim Teatrem Szekspirowskim. Jeśli ktoś choć trochę interesuje się teatrem, zwłaszcza muzycznym, musiał słyszeć o tym tytule, bo zgarnął on chyba wszystkie możliwe nagrody. Pojechałem sprawdzić, czy zasłużenie. Z mocno rozbudzonymi nadziejami i z obawą natury... politycznej. Bo spektakl opowiada o historii "Solidarności" i obaleniu komunizmu, a mówienie o naszej najnowszej historii nie jest łatwe. Wystarczy wspomnieć co stało się wokół przedmiotu HiT, albo jak złym filmem był hagiograficzny "Wałęsa. Człowiek z nadziei" Andrzeja Wajdy. No i co wyszło z tych nadziei? Oczarowanie i zachwyt!
Więc po kolei - przede wszystkim, opowiadając najnowszą historię Polski od 1980 do 1989 roku, spektakl nie boi się trudnych tematów (Magdalenka, pytanie o agenturalność Wałęsy), potrafi pewne rzeczy niuansować i przyznać, że nie wszystko nam wyszło. To całkiem dobra lekcja historii. Jasne, że skrótowa i uproszczona! Ale z drugiej strony... Czy którykolwiek inny spektakl historyczny ma podaną na stronie... bibliografię? I to bardzo rozbudowaną! Oraz wyjaśnienia skąd wzięto niektóre wątki, zastrzeżenia co do uproszczeń i losów postaci. To zasługuje na uznanie! Cel spektaklu poznajemy od razu - powstanie pozytywnego mitu, który ma nas wreszcie połączyć. Pokazanie, że możemy być w naszej historii z czegoś dumni - nie dlatego, że wyszło idealnie, ale pomimo tego, że nie zawsze tak było. A mitu nie da się zbudować na kłamstwie i lukrowaniu. Jeśli już jesteśmy przy historii to od razu dwa zastrzeżenia do spektaklu - pierwsze, to całkowite pominięcie roli Kościoła. Słowo to pada w spektaklu bodaj dwukrotnie, ale dobra karta opozycyjna zdecydowanej części duchowieństwa (z niewspomnianymi ks. Popiełuszko i Janem Pawłem II na czele) wydaje się zasługiwać na odrobinę więcej. Rozumiem, że wzięło się to z dominującej w ostatnich latach narracji, która ten aspekt przewartościowuje. Nie mniej... raziło mnie to. Drugim zarzutem jest wtręt polityki współczesnej. Przez cały spektakl unikano bezpośrednich nawiązań do współczesności, a w finałowej piosence nagle pojawia się obawa, że (w uproszczeniu) przyjdą Kaczyńscy i zniszczą nam Polskę. Choć wzbudza to entuzjazm publiczności taka "toporność" przekazu, będąca jak mi się zdaje jednocześnie ahistoryczna, to dzielenie, nie łączenie. Ale poza tymi dwiema uwagami, to naprawdę dobra lekcja historii, która starszym pozwoli sobie przypomnieć nie tak znowu odległe lata, a dla młodych może być punktem wyjścia do rozmowy o współczesności, która jest dziedzictwem tych czasów i osób.
Spektakl to nie tylko lekcja historii, ale także nowoczesnego musicalu, w całości opartego na brzmieniach hip-hopowych i elektronicznych. Nie jestem fanem tych muzycznych nurtów, ale przyznaję - brzmią znakomicie i wspaniale się ich słucha. Mądre teksty Marcina Napiórkowskiego, z muzycznym podkładem siedzącej z tyłu sceny czteroosobowej orkiestry, w ustach aktorów Teatru Słowackiego brzmią znakomicie. Aż dziw, że tak nowoczesny musical (nawiązujący formą do kultowego broadwayowskiego "Hamiltona") zrealizował teatr dramatyczny, w dodatku mieszczący się w historycznym, przebogatozdobionym gmachu (który trochę tu dysonuje, choć np. znakomicie wykorzystano w II części słynną kurtynę Siemiradzkiego). Aktorzy są wspaniali i naprawdę nie ma w spektaklu słabych ogniw. Wszyscy doskonale oddają swoje postaci, pewnie śpiewają i tańczą niełatwą, współczesną choreografię (z elementami akrobatyki). Głównymi bohaterami uczyniono trzy małżeństwa - Wałęsów (Rafał Szumera i Karolina Kazoń), Kuroniów (Marcin Czarnik i Magdalena Osińska) i Frasyniuków (Mateusz Bieryt i Katarzyna Zawiślak-Dolny na zmianę z Agnieszką Kościelniak). I choć Wałęsa ma wąsy, a Kuroń jeansową kurtkę, aktorzy nie starają się na siłę upodobnić do swych bohaterów, udawać ich. To zdecydowanie dodaje im wiarygodności.
Dużą rolę w spektaklu odgrywa kobieca perspektywa i to spojrzenie jest odkrywcze, ciekawe i mądrze poprowadzone. Gdyż panie nie tylko tęsknią za swoimi mężami, marząc, by poświęcili im tyle czasu, co Polsce, ale także są opozycjonistkami i chcą mieć wpływ na Polskę. Z aktorów wspomnieć jeszcze wypada Rafała Dziwisza jako generała Jaruzelskiego (dalibóg nie wiem tylko czemu w końcówce pierwszego aktu wzięto go do sceny zbiorowej opozycjonistów. To zbyt charakterystyczny aktor, by nawet bez kostiumu wmieszał się w tłum) oraz znakomitego tancerza Antka Sztabę, który w końcowych scenach staje się Aleksandrem Kwaśniewskim i jest w tym naprawdę uroczy. W końcowych scenach, bo poza głównymi postaciami, pozostali aktorzy i tancerze przez niemal cały czas są na scenie: to jako strajkujący, to jako milicja, to w pomniejszych rolach (np. jako wronie demony ukazujące się generałowi - świetna scena i naprawdę takich pomysłowych perełek jest tu ogrom). Wyrażając ogromne uznanie dla całego zespołu podkreślę jeszcze, że dawno nie widziałem, by w pół roku po premierze zespół wychodził do ukłonów z taką radością. I choć naprawdę mieli prawo być zmęczeni (wszak to prawie 3h tańczenia, biegania, śpiewania, wspinania się itd.), widać było, że autentycznie cieszyli się tym, co zagrali.
Na koniec warto jeszcze pochwalić osoby odpowiedzialne za scenografię. Bardzo pomysłowo wykreowana i zaaranżowana przestrzeń, która przez kilka rekwizytów, dwa rusztowania, malucha i makietę domu z odwzorowanym mieszkaniem z lat 80' przenosi nas w kolejne miejsca akcji. Wiele tu zachwytów i słów uznania, ale są w pełni zasłużone. Przekonajcie się i Wy! Poznajcie ten pozytywny mit i zaczerpnijcie ze świetnego, nowoczesnego spektaklu, który na szczęście można oglądać nie tylko w Krakowie, ale który jeździ po kraju. I oby dotarł do jak największej ilości miejsc!
Ocena spektaklu: ⭐⭐⭐⭐⭐⭐⭐⭐⭐⭐/10
Spektakl dla widzów wprawionych teatralnie: Bynajmniej!