JAROSŁAW CISZEK

Australia

Reżyseria: Tadeusz Pyrczak     Teatr: Teatr im. J. Słowackiego w Krakowie
Data publikacji: piątek, 07.02.2025

Ocena:   8/10

Australia

Powiedzieć o spektaklu "Australia", granym na scenie w Domu Machin Teatru im. Juliusza Słowackiego w Krakowie, że jest dziwny, to nic nie powiedzieć. A jednocześnie napisana i wyreżyserowana przez Tadeusza Pyrczaka (za scenariusz i dramaturgię odpowiada także Julia Nowak) opowieść wciągnęła mnie bardzo, skłoniła do refleksji i zajmującej dyskusji ze współoglądającym kolegą (pozdrawiam Krzysztofie!), trochę wzruszyła, trochę rozbawiła. Lubię taki teatr!

Oto znajdujemy się w latach 90' na lotnisku w roli jego pracowników, którzy mają obsługiwać pasażerów, ale jedynie użyczając głosu genialnemu systemowi obsługi, sztucznej inteligencji na miarę naszych czasów i możliwości. Komunikaty, które powinniśmy odczytywać, wyświetlają się na monitorach. Ten element interakcji z publicznością - według ściśle określonego schematu - jest ciekawy, ale mnie bardziej ciekawi co powstanie, jeśli kiedyś wymknie się spod kontroli, a któryś z widzów będzie chciał "przejąć" spektakl. Interakcja dotyczy pierwszego rzędu - jeśli macie na nią ochotę, siadajcie właśnie tam. W zasady lotniskowej etykiety i meandry dziwnego systemu wprowadza nas na początku pracownik ochrony (Adam Wietrzyński). Jakaż to dziwna rola - trochę mroczna, trochę urocza, kojarzył mi się z Mistrzem Ceremonii z "Cabaretu". Bo choć władza należy w tym dziwnym świecie do systemu, to namiestnikiem systemowego boga na ziemi jest właśnie on - kapłan gorliwy, wierny, zaangażowany i oddany. Każdą z tych nut, podsyconych niegasnącym humorem i oparem dziwności, który unosi się nad całą historią, Wietrzyński wygrywa świetnie.

Na lotnisko przybywa rodzina. "Bywają takie wypadki, że córka jest starsza od matki" - głosi znane powiedzenie, i to jest jeden z tych przypadków. Bo oto w role rodziców wcielają się Julia Latosińska i Mateusz Bieryt, a dzieci grają Marta Waldera i Jerzy Światłoń. Czemu tak? Mam różne teorie i w sumie nie wiem. Tym zdaniem można w ogóle podsumować ten spektakl i jego wydźwięk. Bo wiele tu dziwności, niejasności, wątków nie doprowadzonych do wyraźnej pointy. A jednocześnie bardzo inspirujących i pociągających. Lubię taką dziwność i zdecydowanie przypadła mi ona do gustu. Rodzina chce (a w zasadzie musi) pilnie polecieć do Australii. Uciekają – tego dowiadujemy się dość szybko, jednak sporo czasu upłynie nim dowiemy się przed czym. A jakie jest prawdopodobieństwo zaistnienia powodu ucieczki, jaki jest cel, o co chodzi tak naprawdę – nie dowiemy się nigdy. W tym zawieszeniu, niepewności, uwięzieniu i czekaniu na nieprzychodzące przypominają bohaterów "Czekając na Godota" Samuela Becketta. Rodzinne aktorstwo jest znakomite, znakomicie radzą sobie z kontaktem z publicznością, ale ja przede wszystkim zwróciłbym uwagę na międzymałżeńskie spory. Julia Latosińska jednym skierowanym do męża uśmiechem i szturchnięciem potrafi pokazać całą historię ich małżeństwa i relacji. To jest żona, która doskonale zna swojego męża, jego ograniczenia i wady, która potrafi go ustawić bez awantur, na chłodno. Kawał pięknego aktorstwa!

Piętro rodzinnej opowieści jest jednak tylko jednym z wątków. Spektakl mówi o próbie budowania poczucia bezpieczeństwa, o wierze w technologie (lub wręcz wyznawaniu technologii), o bezradności i niemożności, o ucieczce i nadchodzącej katastrofie. W dziwnych roszadach tekstowych i obsadowych, w tym śmieszno-straszno-nostalgicznym mieszaniu nastrojów dostajemy opowieść uniwersalną, choć pełną niejasności i niedopowiedzeń. Pochwalić należy lotniskową scenografię - dzieło Jerzego Basiury i dobre wykorzystanie multimediów (w tym kamer w holu, skąd nadawana jest na monitory jedna ze scen oraz uroczego spotu reklamowego z udziałem dyrektora teatru, Krzysztofa Głuchowskiego). Także umiejętne ogrywanie niełatwej, bo otoczonej widownią z dwóch stron, przestrzeni zostało zrobione znakomicie. Nieoczywisty spektakl sprawnie żongluje naszymi emocjami, a gdy zaczynamy się nudzić, dostajemy ożywiającą woltę i zaproszenie do śpiewu. Absurd? Pewnie. Ale i temat do rozmowy i zastanowienia oraz coś, co zostaje. Mnie ta dziwna opowieść kupiła i mogę ją z czystym sumieniem polecić!

Ocena spektaklu: ⭐⭐⭐⭐⭐⭐⭐⭐/10
Spektakl dla widzów wprawionych teatralnie: NIE
Wobec braku plakatu zdjęcie z "tablicą odlotów" z teatralnego foyer. 
SERDECZNIE PRZEPRASZAM ZA BŁĘDNY OPIS ZDJĘĆ W FILMIE. AUTOREM ZAMIESZCZONYCH FOTOGRAFII ZE SPEKTAKLU JEST BARTEK BARCZYK - TEATR IM. J. SŁOWACKIEGO W KRAKOWIE.


Recenzja wideo:


Galeria: