O dwóch doktorach i jednej pacjentce
Reżyseria: Maciej Wojtyszko Teatr: Teatr im. J. Słowackiego w Krakowie
Data publikacji: czwartek, 16.02.2023
Ocena: 6/10
Oto wysokokaloryczna recenzja z mocnym akcentem seksualnym - tym razem na tapet biorę spektakl "O dwóch doktorach i jednej pacjentce" Teatru im. Juliusza Słowackiego w Krakowie, grany w kameralnej przestrzeni Domu Machin. Spektakl przeciętny, momentami wręcz nudny, ale godny uwagi ze względu na historyczne postaci się w nim pojawiające.
Pojechałem na ten spektakl ze względu na scenarzystę i reżysera Macieja Wojtyszkę. Jego "Baron Münchhausen dla dorosłych" w Teatrze Narodowym, którego mam nadzieję zrecenzować niedługo, urósł do rangi jednego z moich ulubionych spektakli. Tym razem miast barona mamy dwóch tytułowych doktorów - autentycznych lekarzy z XIX-wiecznego Krakowa, których dzieli pokoleniowa różnica wieku (ponad 60 lat. Ich spotkanie w tym kształcie nie byłoby zresztą możliwe, bo Dietl umarł gdy Kurkiewicz miał 7 lat, ale magia teatru na szczęście nie podlega prawidłom czasu). Pierwszego z nich, Józefa Dietla, możecie kojarzyć z kilku ulic jego imienia i pomników w różnych miastach. To też prezydent Krakowa i rektor Uniwersytetu Jagiellońskiego. Zdecydowanie mniej znany, a nie mniej ciekawy jest drugi bohater - Stanisław Kurkiewicz, którego stulecie śmierci obchodziliśmy całkiem niedawno. A cóż to za postać! Prekursor polskiej seksuologii (i autor tego terminu), ale też wielki propagator nowego języka, jakim należy mówić o seksie. Stworzył słownik płciowy i - choć mogą nas bawić takie określenia jak zwisak (penis), samieństwo (onanizm), płcenie czyli po prostu sex i cofanka czyli płcenie przerywane - intencje miał autor szczytne. Uważał mianowicie,że dzięki nowym określeniom znacznie ułatwi się komunikacja lekarz-pacjent a "płcenie" przestanie być wstydliwym tematem tabu. Lektura słownika (lub choćby poświęconych mu tekstów, jakie można znaleźć w internecie) to wspaniała okazja do poznania językowych mód i pasji lekarza. Właśnie tę pasję znakomicie oddaje świetny Karol Kubasiewicz (enigmatyczna wzmianka biograficzna na stronie teatru sugeruje, że pochodzi on z Będzina), a jego pełne neologizmów monologi i dialogi z Dietlem to najlepszy i autentycznie przezabawny punkt spektaklu.Cóż z tego, skoro reszta rozmów o medycynie, polityce i Krakowie z XIX wieku (jego echa wciąż pobrzmiewają w tej charakterystycznej dla krakusów lekkiej, czasem ironicznej wyższości), zwłaszcza w wykonaniu przyzwoicie grających swoje role Jerzego Światłonia i Hanny Bieluszko, to przegadany stos nużących i niewiele wnoszących nie tylko do akcji, ale też wiedzy o świecie komunałów. Zdecydował się też reżyser i scenarzysta na pomysł, by kilkukrotnie aktorzy wychodzili ze swych ról stając się sobą i komentując zachowania swoich postaci. Niestety zabieg ten jest zbędny, wprowadzany niekonsekwentnie i źle ogrywany przez aktorów, którzy na tyle dobrze czują się w rolach, że nawet wychodząc z nich, pozostają XIX wieczną krakowską elitą (a może to właśnie ta krakowska wyższość, udzielająca się aktorskiej elicie Teatru Słowackiego?).
Jeszcze coś, co każe mi odnotować wrodzona upierdliwość - doceniam, że po wejściu na scenę z rzekomego deszczu z otrzepywanego parasola spadają krople wody. Ale by być konsekwentnym - skoro bohaterowie szli przez błoto tak duże, że Kurkewicz niósł starszego Dietla na barana, skąd czyściutkie i wypastowane obuwie? Dobre wrażenie robi dekoracja, choć dalibóg nie rozumiem po co na końcu kolorowe światło, przełamujące szarość, w której tonach poruszamy się przez cały spektakl.
Podsumowując - spektakl przepełniony nostalgią, wart obejrzenia ze względu na postać Kurkiewicza. Ale jeśli go nie obejrzycie, a przeczytacie fajny artykuł na temat tego lekarza, nie stracicie zbyt wiele.
Ocena spektaklu: ⭐⭐⭐⭐⭐⭐/10
Spektakl dla widzów wprawionych teatralnie: PONIEKĄD, ZWŁASZCZA WYCHOWANYCH W KRAKOWSKIM DUCHU TEATRALNYM