URBAN. Idę po was...
Reżyseria: Bartosz Szydłowski Teatr: Teatr Łaźnia Nowa w Krakowie
Data publikacji: sobota, 11.05.2024
Ocena: 5/10
Moja pierwsza wizyta w teatrze Łaźnia Nowa w Krakowie to spektakl "Urban. Idę po was" w reżyserii dyrektora teatru Bartosza Szydłowskiego. To, czy spektakl ten określimy jako udany czy nie, zależy od tego, czego się po nim spodziewamy. Ci liczący na jakąś pogłębioną refleksję na temat komunistycznego rzecznika i dziennikarza szargającego świętości, na zmierzenie się z jego biografią, wreszcie spodziewający się jakiegoś rozliczenia i oceny będą raczej zawiedzeni.
Spektakl ślizga się po powierzchni i gra znaczonymi kartami, które znają osoby pamiętające cokolwiek z lat 90' i 00'. Nie dowiemy się za wiele ani o biografii, ani o motywacjach tytułowego bohatera. Nie poznamy go lepiej, niż znaliśmy go z filmików i medialnych przekazów. Swoją drogą... zastanawiałem się podczas spektaklu, czy ktokolwiek w ogóle poznał Urbana innego niż ten, którego zainteresowany pokazywał na zewnątrz. Czy w ogóle istniał jakikolwiek inny Urban, niż ten medialny produkt, który w spektaklu określa sam siebie jako "samobieżne narzędzie do drażnienia, przyrząd do wkur*nia".
Znajdujemy się w kiczowatej, ociekającej złotem, dekoracji. Dowiadujemy się, że kierowała nim chęć sławy, drażnienia innych i zarobku. Oglądamy kolejne odsłony happeningu szargania świętości czyli tego, na czym znał się najlepiej. Przy czym wszystko obserwujemy wyłącznie z jednej perspektywy - tej tytułowego bohatera. Żadne niuansowanie nie wchodzi w grę. Ale - przynajmniej we mnie - doskonale znane i pamiętane momenty i zdania nie rezonują i nie wywołują emocji. Co najwyżej uśmiech od czasu do czasu, bo spektakl owszem, bywa zabawny. Nie odkrywczy, nie przenikliwy, nie proroczy, nawet nie obrazoburczy (choć są momenty w "urbanowym" stylu, wypowiedzi o defekacji w czasie śmierci papieża oraz pojedynek z Jezusem) w taki sposób, by to poruszało. Wydaje się więc, że jest po prostu dość nijaki, choć z niezłymi momentami. Na szczęście nie trwa długo - raptem półtorej godziny. W ramach zalet - mamy też całkiem niezłą (choć momentami zbyt głośną) muzykę na żywo, którą wykonuje zespół Salkers.
Odrębnym tematem jest Adam Ferency w roli tytułowej. Nikt chyba nie ma wątpliwości, że to znakomity aktor. Jeden z tych, który mógłby czytać rozkład jazdy pociągów na dworcu w taki sposób, że byłoby to ciekawsze od monologów z największych dzieł teatru. Mam jednak nieodparte wrażenie, że - choć z pozłoconymi uszami sprawdza się i bywa podobny do swojego bohatera wizualnie - to jednak nie jest to rola zbudowana na jakiejś głębszej analizie i podobnie jak cały spektakl, ślizga się po tej pozłotce. W dodatku wychodzą pewne niedostatki tekstowe (pomimo umieszczonych w dekoracji ściąg)... Ma jednak w sobie Adam Ferency ogromny magnetyzm, dzięki któremu wiele można mu wybaczyć, a to, że rzadko wpada wprost w ton parodystyczny jest niewątpliwym plusem. W spektaklu występują też Barbara Jonak i Paweł Smagała, ale ich rola sprowadza się głównie do towarzyszenia. Lepiej wypada tu Barbara Jonak, pan Paweł wydawał mi się w wielu momentach zupełnie bezradny w tej opowieści. Największym jednak problemem wydaje się tu być scenariusz Piotra Rowickiego, w którym nie do końca wiadomo co chciano pokazać. Potrzebę autokreacji (tak pisano w medialnych zapowiedziach)? Sam Urban okazuje się dużo ciekawszy i wzbudzający dużo żywsze emocje niż spektakl o nim. Trochę szkoda...
Ocena spektaklu: ⭐⭐⭐⭐⭐/10
Spektakl dla widzów wprawionych teatralnie: Raczej tak
Dziękuję moim Koleżankom i Kolegom z Miejskiego Domu Kultury w Mikołowie - bilet do teatru stanowił prezent urodzinowy :)