JAROSŁAW CISZEK

Śmierć komiwojażera

Reżyseria: Małgorzata Bogajewska     Teatr: Teatr Ludowy w Krakowie
Data publikacji: sobota, 01.03.2025

Ocena:   10/10

Śmierć komiwojażera

Recenzja w skrócie, żeby nikomu nie umknęło - ten spektakl MUSICIE KONIECZNIE ZOBACZYĆ!

A teraz już trochę wylewniej, konkretniej i z argumentami… O garażach słyszymy w mediach głównie wtedy, gdy przypomina się nam, że historia kilku wielkich, technologicznych gigantów (jak Apple, Google, HP czy Amazon) w nich właśnie się zaczynała. A co z tymi garażami, w których nie urzeczywistnił się american dream? W których bardzo chciano coś stworzyć, coś tam się nawet udawało, ale finalnie nic z tego nie wyszło?

Do takiego garażu zabiera nas amerykański dramaturg Arthur Miller w swoim tekście "Śmierć komiwojażera". Słyszałem o tej sztuce wielokrotnie. Mam wrażenie, że przynajmniej w kilkunastu filmach, które oglądałem, ich bohaterowie jeśli szli do teatru, to właśnie na ten kultowy tekst, którego popularność nie słabnie od powstania w 1949.

Sięgnęła też po niego Małgorzata Bogajewska w krakowskim Teatrze Ludowym, przygotowując inscenizację na Scenie pod Ratuszem (tym na Rynku, z wejściem do piwnicy obok charakterystycznej głowy - rzeźby "Eros Bendato" Igora Mitoraja).

Tytułowy komiwojażer, obwoźny akwizytor to Willy Loman. Kiedyś otwierały się przed nim wszystkie drzwi, w trasach po Europie (rzecz bowiem osadzono w polskich realiach i przeniesiono do współczesnych czasów) zarabiał na życie swoje i rodziny. Ale idzie mu coraz gorzej, starzeje się, dopada go choroba i autodestrukcja, żyje zawieszony między dziś i wtedy, rozmawiając z młodszymi wersjami swoich najbliższych i nie umiejąc przyjąć do wiadomości, że rzeczywistość okazała się mało optymistyczna.

To trudna wiwisekcja jego rodzinnych relacji, niepozbawiona jednak humoru i ogromu czułego ciepła, z jakim zarówno autor jak i reżyserka potraktowali swoich bohaterów. W roli głównej występuje Piotr Pilitowski i muszę to powiedzieć dosadnie i wyraźnie - to bodaj najlepsza aktorska kreacja teatralna, jaką widziałem w życiu. To aktorstwo, które zrasta się z postacią, aktorstwo doskonałe w każdym grymasie twarzy i szeroko otwartych, ale coraz częściej pustych oczach. Aktorstwo, które sięga po pełną paletę emocji w ciągu kilku chwil zmieniając je wielokrotnie. Oglądanie pana Piotra było przyjemnością, było przejmujące, było bolesne (w kontekście historii postaci) i głęboko zapadające w pamięć, dotykające czułych strun. Nawet tylko dla niego warto by ten spektakl oglądać, ale na szczęście powodów - tych aktorskich jest więcej.

Bo na wysokości zadania staje cała obsada. Świetna jest Beata Schimscheiner w roli żony - silnej, twardej, zakochanej mimo upływu lat w swoim mężu. Jej troska i smutek są absolutnie przejmujące. Dwóch synów, których grają Paweł Kumięga i Piotr Franasowicz, to kolejne znakomite role. Zwłaszcza ten drugi jako Biff - człowiek, który zawiódł rodzicielskie nadzieje - ma wiele znakomitych okazji, by pokazać aktorski talent. Bardzo dobrzy są także Kajetan Wolniewicz, w roli brata, czy raczej jego wizji (albo wręcz wyrzutu sumienia - jemu udał się ten american dream), oraz Tadeusz Łomnicki jako przyjaciel Charley. Świetnie poradzili sobie także Lena Schimscheiner (Młoda Linda), Wojciech Lato (Howard Wagner) oraz młody Alan Wojtusik / Maciej Uhruski (zdaje się, że w spektaklu, który oglądałem, grał drugi z wymienionych w obsadzie chłopaków, niestety nie udało mi się tego ostatecznie potwierdzić więc zostawiam w tej wersji).

Świetna jest także scenografia - dzieło Justyny Elminowskiej. Udało jej się stworzyć przestrzeń, która jest jak ta rodzina. Trochę kanciasta, chropowata, niedoskonała, poskręcana z byle czego i trochę byle jak, szara. Jednak kryje w sobie piękno i funkcjonalność, przeobraża się nie do poznania, kreując nowe światy. Uwielbiam takie drobne, teatralne smaczki i pomysłowe wykorzystanie przestrzeni. Całości tego znakomitego wydarzenia dopełnia muzyka, której autorem jest Bartłomiej Woźniak.

Syn głównego bohatera mówi w spektaklu, że ojciec całe życie miał złe marzenia. Okazuje się, że nasze marzenia mogą nie tylko nas uwznioślać. Może być wręcz przeciwnie - mogą być dla nas, ale co gorsza także dla innych - młyńskimi kamieniami uniemożliwiającymi lot, rozwój, przyjmowanie odpowiedniego kształtu. W opisie na stronie czytamy, że spektakl to "requiem dla marzenia" i jest to znakomite określenie. Ale to requiem zostawia nas z nadzieją. Wszak jeszcze żyjemy, jeszcze mamy obok swoich najbliższych, jeszcze możemy przemyśleć czy i na ile warto się poświęcać swojej pracy.

Jeśli ktoś lubi dobry teatr obyczajowy, konkretną, świetnie zagraną i pokazaną historię to jest to spektakl dla niego. Pozostaję pod wielkim wpływem tego co zobaczyłem, jestem wciąż zachwycony i oczarowany. Takiego teatru sobie i Państwu życzę.

Ocena spektaklu: ⭐⭐⭐⭐⭐⭐⭐⭐⭐⭐/10
Spektakl dla widzów wprawionych teatralnie: NIE


Recenzja wideo:


Galeria: