Bóg mordu
Reżyseria: Grzegorz Krawczyk Teatr: Teatr Miejski w Gliwicach
Data publikacji: poniedziałek, 10.11.2025
Ocena: 6/10
Dramat "Bóg Mordu", którego autorką jest Yasmina Reza, to teatralny fenomen - oglądana przeze mnie inscenizacja w Teatrze Miejskim w Gliwicach to dwudziesta realizacja w Polsce. Wróciłem do tekstu po 15 latach - w 2010 roku oglądałem wersję Teatru Śląskiego (była to druga inscenizacja tego tekstu w Polsce. Reżyserował Henryk Adamek, grali Barbara Lubos, Andrzej Warcaba, Violetta Smolińska i Grzegorz Przybył), a rok później - wersję filmową zatytułowną "Rzeź" w reżyserii Romana Polańskiego (wystąpili Jodie Foster, Kate Winslet, Christoph Waltz, John C. Reilly).
Wtedy ten tekst mi się nie spodobał, uznałem historię za niewiarygodną, a jej bohaterów za zbyt przerysowanych. Pamiętam rozmowę o tym dziele z nieocenioną polonistką z mojego liceum (a obecnie profesor Uniwersytetu Śląskiego), której zwierzyłem się, że potwornie irytowało mnie to ciągłe wychodzenie bohaterów, które nie dochodzi do skutku. Odpowiedziała mi - i pamiętam to do dziś - "Widzisz, tak jest w życiu. Niby chcesz wyjść, ale jednak zostajesz". Szedłem na gliwicką realizację z tymi słowami dźwięczącymi mi w uszach, ale znów odbiłem się od tej historii dwójki małżeństw, które spotykają się po bójce swoich dzieci (a właściwie ataku syna pary odwiedzającej, na latorośl pary, która jest odwiedzana). I choć czasem zdarzyło mi się uśmiechnąć, a nawet zadumać, wciąż nie potrafię polubić tej czarnej komedii zachowującej zasadę jedności czasu, miejsca i akcji. Nie mniej - jak to bywa z fenomenami - pewnie warto, choć niektórzy jak ja będą oporni.
Sztuka rzeczywiście mówi o ludziach sporo - nasza obłuda, nasze udawanie, nasza autokreacja zostają brutalnie obnażone. Mam jednak wrażenie, że gliwicka realizacja (wyreżyserowana przez Grzegorza Krawczyka) trochę przesadziła, nazbyt obficie pojąc bohaterów alkoholem i zrzucając na jego karb "puszczanie hamulców" u kolejnych postaci. Na pewno znakomicie prezentuje się scenografia Wojciecha Stefaniaka (z nieodłączną afrykańską maską) oraz kostiumy Natalii Kołodziej, dobrze wybrzmiewają też muzyczne frazy. Nie zawodzą aktorzy (jak zawsze w Gliwicach). Lepiej oglądało mi się parę gości - Karolinę Olgę Burek (brawurowa rola!) i nieodrywającego się od telefonu Mariusza Galilejczyka (zdziwił mnie tylko i zasmucił tekst wklejony w gazetę. Mam nadzieję, że mi się przywidziało…). Gospodarzy zagrali bardzo dobry i pokazujący sporą rozpiętość emocji Adam Krawczuk i Alicja Stasiewicz, której udało się stworzyć postać jednocześnie odrażającą (ze zmanierowanym, irytującym sposobem mówienia), jak i budzącą współczucie.
Niespełna półtorej godziny przelatuje szybko, dzieje się wiele (może nawet za wiele), historia ma drugie dno, a jednak… nie umiałem się w pełni zaangażować w tę historię ani przed 15 laty, ani teraz. Ale sprawdźcie Państwo sami koniecznie! Ja jedno wiem na pewno - "tak jest w życiu. Niby chcesz wyjść, ale jednak zostajesz".
Ocena spektaklu: ⭐⭐⭐⭐⭐⭐/10
