Feblik
Reżyseria: Lech Mackiewicz Teatr: Teatr Miejski w Gliwicach
Data publikacji: niedziela, 25.02.2024
Ocena: 6/10
Dziś recenzja trochę nietypowa, bo spektaklu on-line. Polecono mi (i za to dziękuję) produkcję "Feblik" Małgorzaty Maciejewskiej w reżyserii Lecha Mackiewicza, którą znajdziecie na kanale YouTube Teatru Miejskiego w Gliwicach (także w wersji tłumaczonej na polski język migowy). Sztuka zwyciężyła w 1. edycji Konkursu o Nagrodę Dramaturgiczną im. Tadeusza Różewicza, a internetowa premiera odbyła się w listopadzie. Zapis spektaklu wrzucam poniżej (tam gdzie zwykle pojawia się recenzja wideo).
Jaki jest ten "Feblik"? Magnetyczny i paradoksalny. Bo choć mnie ta sztuka nie zachwyciła (raczej nie przepadam za takim współczesnym dramatem i teatrem, lubię bardziej zwarte historie, gdzie zabawa słowem nie staje się głównym sensem), to jednak zachwyciłem się aspektami jej realizacji. Choć nie rozumiałem wiele z tego dziwnego świata, to jednak chciało mi się oglądać dalej i zanurzać się w historię wykreowaną przez znakomity zespół gliwickiej sceny. To właśnie aktorzy są siłą tego przedstawienia. W głównej roli jako kilkunastoletnia dziewczyna z obawami podchodząca do swojej dorosłości i wynikających z niej zmian wspaniale sprawdza się Klaudia Cygoń-Majchrowska. Znakomita jest Aleksandra Gałczyńska jako jej przyjaciółka oraz Mariusz Galilejczyk w roli... babci (to w ogóle mój ulubiony aktor i zarazem jeden z największych skarbów gliwickiej sceny, potrafi świetnie odnajdować się w rolach poważnych i komediowych, szalonych i stonowanych). Świetnie jak zawsze wypada Aleksandra Maj i Cezary Jabłoński (rodzice) oraz Łukasz Kaczmarek (ksiądz), a także cała reszta gliwickiego zespołu, przeistaczająca się potem w cygański tabor.
Gdybym miał porównać przedstawioną historię, kojarzy mi się ona z szarymi, a jednak poszerzonymi o aspekt magicznego nadrealizmu światami kreowanymi w powieściach Olgi Tokarczuk. Dorastanie na wsi w nieokreślonym miejscu i czasie, w otoczeniu dziwnych acz traktowanych jako normalne rytuałów, sytuacji, zwyczajów i ludzi staje się nie lada wyzwaniem. Wiąże się ze strachem i niezrozumieniem, w dodatku z wystawieniem na widok publiczny i stałym komentowaniem. To mitologizowanie rzeczywistości (wyrażające się np. w procesie zasadzania babci na polu) broni się dzięki pomysłom reżysera i sferze plastycznej. Obrazy scen z księdzem (zwłaszcza drugiej), pustego łóżka z "przezroczystą" bohaterką i kilka innych dzięki znakomitym zdjęciom, kostiumom i scenografii, a także aktorom pozostaną ze mną na pewno na dłużej. Podobała mi się także muzyka, w którą wpleciono ludowe i folkowe piosenki.
Tym co zawodzi i przynajmniej do mnie nie za bardzo trafia jest sam scenariusz, nie zmierzający w żadną konkretną stronę. I owszem - dowiadujemy się skąd ta miłosna choroba zwana feblikiem, jakie są jej objawy i gdzie może znaleźć ujście, nie mniej jako widz zostałem z poczuciem jakiegoś niedosytu. Poetyckie teksty i rozważania dotyczące dorastania brzmią momentami ciekawie, język, jakim posługują się bohaterowie jest mięsisty i intrygujący, ale to trochę za mało na zachwyt. Nie jest to opowieść miła, łatwa i przyjemna, nie mniej dzięki sprawnej realizacji jakoś może połechtać tym bardziej, że spektakl nie jest długi (niespełna godzina). Warto więc osobiście się przekonać, jak to z tymi amorami jest - a nuż ktoś poczuje feblik do tytułu, albo Teatru Miejskiego w Gliwicach, którego to produkcje (nawet jeśli nie wszystkie, to większość) zdecydowanie polecam, bo każdy coś dla siebie znajdzie.
Ocena spektaklu: ⭐⭐⭐⭐⭐⭐/10
Spektakl dla widzów wprawionych teatralnie: Tak