Ferdydurke
Reżyseria: Adam Sajnuk Teatr: Teatr Miejski w Gliwicach
Data publikacji: wtorek, 10.12.2024
Ocena: 4/10
Kończący się rok został przez Senat RP ustanowiony Rokiem Witolda Gombrowicza. Z tej okazji Teatr Miejski w Gliwicach sięgnął po najbardziej znaną powieść pisarza, "Ferdydurke", i powierzył jej inscenizację Adamowi Sajnukowi. Miałem okazję być na premierze i bardzo dziękuję teatrowi za zaproszenie.
Wiadomo, że po klasykę literatury instytucje kultury sięgają głównie po to, by ściągnąć szkoły. Nie inaczej jest zapewne tym razem, o czym świadczy opis na stronie teatru: "Trzydziestoletni Józio nie jest typem sigmy. To raczej bambik, ponownie przeżywający swoje nastoletnie lata (...). Zobaczcie Gombrowicza, jakiego świat jeszcze nie widział, choć już dawno zobaczyć powinien, zwłaszcza Ty, uciśniony uczniu, co rusz do czegoś przymuszany, tłumiący ekstrawagancje i pragnienia. (...) Reżyser Adam Sajnuk z zespołem aktorskim tekst obrazoburczej lektury serwują hiphopowo, z dobrym bitem i w młodzieżowym outficie". Jestem z tych, którzy dziełem Gombrowicza zachwycili się w liceum (na tyle, że wybrany przeze mnie temat maturalnej prezentacji to "Miny trudne i miny łatwe. Omów pojęcie formy na podstawie wybranych utworów Witolda Gombrowicza"). Uważam, że "Ferdydurke" to dzieło wyjątkowo aktualne, a postaci Młodziaków wracają do mnie, gdy co i rusz okazuje się, że ktoś powszechnie znany, deklarujący wolnomyślicielstwo i tolerancję okazał się kołtunem i prostakiem (ostatnio na przykład przy okazji afery wokół niefortunnego żartu Krzysztofa Daukszewicza w "Szkle kontaktowym"). Uważam wreszcie, że warto uwspółcześniać, przybliżać młodszym dzieła klasyków. Tylko że tu mamy do czynienia z fałszem.
Nie wystarczy dać bohaterom do ręki telefony i wpleść w tekst wysyp pretendentów do tytułu "młodzieżowe słowo roku". Bo jeśli to akcja współczesna, to skąd na litość w niej "pensjonarka"? Czy ktoś jeszcze dziś używa tego słowa i wie, co oznaczało? Że nie wspomnę o także pojawiającej się "gutaperce"... Dlaczego brzydkich słów ktoś się nauczył "od gosposi"? Dlaczego Zuta, to "nowy, powojenny gatunek"? I dlaczego wreszcie prostego człowieka (czy wręcz prostaka) bohaterowie idą szukać na wieś, gdzie są "parobcy"? Ten ostatni przykład wydaje mi się zresztą najciekawszy, bo siedział koło mnie na spektaklu mój serdeczny przyjaciel mieszkający na wsi, który czuł się urażony tym poszukiwaniem tam prostaków. To już nie jest, drodzy twórcy, wieś z czasów Gombrowicza z parobkami. I przecież wiecie o tym, bo wycięliście 90% trzeciej części przygód Józia - historii w wiejskim dworku z jego służbą i parobkami (swoją drogą to, co zostało, nie ma bez dalszego ciągu zbytniego sensu). Może należało wyciąć więcej? Może należało część przepisać, jeśli chciało się go pokazać tu i teraz? Albo zostawić tekst takim, jaki jest i nie podlizywać się młodym? A tak mamy zatrzymanie w pół drogi.
Choć muszę dla sprawiedliwości przyznać, że kilka tych uwspółcześnień zrobiło na mnie wrażenie. Przede wszystkim scena przy stole, z Zutą i Kopyrdą piszącymi do siebie wiadomości i matką jedzącą pałeczkami, z którymi męczą się Józio i profesor. Podobało mi się też kilka innych reżyserskich pomysłów, jak na przykład kończąca młodziakową historię scena policzkowania, dobrze wyglądające sceny zbiorowe na krzesłach z kółkami czy rozdawane lizaki jako symbol upupiania. W ogóle szkoła opisywana przez Gombrowicza też wydaje się - o zgrozo! - zadziwiająco aktualna. Nielogiczność programu, marność kadry pedagogicznej, kompletny brak porozumienia między uczniami i nauczycielami - jasne, że to wszystko jest przejaskrawione, ale wciąż aktualne i wciąż poruszające wyobraźnię (choć nie mogłem się pozbyć wrażenia, że sceniczni uczniowie na tle ściany z wielkim graffiti wzięci są raczej z "Młodych gniewnych" niż z dzisiejszej szkoły). Kupiłem także, choć nie bez oporów, hiphopową wersję pojedynku na miny, a nawet wielką, dmuchaną... pupę (a już zupełnie dobrze odebrałem podwieszone figury nauczycieli w scenografii). Nie jest więc ten spektakl dziełem zupełnie zmarnowanym i jest szansa, że każdy, jeśli trochę przymknie oko i poszuka, da radę odnaleźć w nim coś wartościowego, choć w większości wynika to niestety nie z inscenizacji, a z ponadczasowości samej książki.
Jest w tym spektaklu coś jeszcze, co irytowało mnie wyjątkowo. To ilustracyjna muzyka (jej kompozytorem jest Michał Lamża) w rzadko spotykanym nagromadzeniu brzdąkająca bez sensu w tle przez nazbyt długi czas. Nie była nawet zła, ale po prostu było jej zbyt dużo. Uzasadnia to jakoś nadużywanie mikroportów, w których zresztą przez cały początek zastosowany był efekt pogłosu, co w połączeniu z muzyką doprowadzało mnie naprawdę do szału. Nie pomógł też niestety Łukasz Kaczmarek jako Józio. Z jednej strony koncepcja reżysera w sporej części scen usuwa go na dalszy plan i stawia z boku, z drugiej, gdy już ma coś nam zakomunikować (jak w długim monologu na początku, który ciągnie się nieskończenie), gra bardzo siłowo i głównie krzyczy. Wydaje mi się po prostu obsadowym błędem, choć premierowy stres pewnie nie pomagał. Poza tym aktorsko spektakl wypada nieźle. Bardzo dobry jest jak zawsze Mariusz Galilejczyk (jako Miętus), poprawnie w nauczycielskich rolach wypadł Adam Krawczuk, zmuszony do grania ciałem i muskulaturą Cezary Jabłoński radzi sobie jak może w roli Kopyrdy. Podobały mi się też Klaudia Cygoń-Majchrowska jako Zuta Młodziakowa (choć jej pole dance wydaje mi się średnim pomysłem, fizycznie z niełatwych układów wywiązała się wzorowo) i Aleksandra Wojtysiak jako jej matka (nie mam pojęcia czemu zrezygnowano z postaci ojca). Dobrze wypadli także w uczniowskich kreacjach Paweł Majchrowski, Kornel Sadowski, Maciej Karbowski oraz tancerze Rafał Karnicki, Patryk Sojka, Mikołaj Froń, Piotr Serafin, Kacper Kotras i Dawid Russek.
Warto wracać do klasyki, warto czytać Gombrowicza, warto wystawiać go w teatrze, choć warto by też zrobić to nieco lepiej... Nie mniej wierzę, że - podobnie jak mnie, tak wielu - sztuka zmusi do ponownego sięgnięcia do oryginalnego tekstu, albo starej dobrej inscenizacji telewizyjnej Macieja Wojtyszki z m.in. Janem Peszkiem i Jerzym Radziwiłowiczem. I refleksji nad tym, że "nie ma ucieczki przed gębą, jak tylko w inną gębę, a przed człowiekiem schronić się można jedynie w objęcia innego człowieka. Przed pupą zaś w ogóle nie ma ucieczki".
Ocena spektaklu: ⭐⭐⭐⭐/10 (takie bliżej 4,5)
Spektakl dla widzów wprawionych teatralnie: NIE (przynajmniej w założeniu)