Zimny prysznic
Reżyseria: Fred Apke Teatr: Teatr Miejski w Gliwicach
Data publikacji: poniedziałek, 20.10.2025
Ocena: 6/10
"Zimny prysznic" Freda Apke w reżyserii autora to najnowsza repertuarowa propozycja Teatru Miejskiego w Gliwicach i coś, co zapewne przypadnie do gustu wielbicielom fars. Ja też momentami bawiłem się nieźle, choć jak podkreślałem wielokrotnie, mam alergię na spektakle z większą ilością drzwi w scenografii.
W opisie spektakl przedstawiany jest - nieco na wyrost - jako "tragifarsa małżeńska". I rzeczywiście pierwszy akt z pretensjami skłóconych ze sobą małżonków miał w sobie coś z klasycznej "Wojny Państwa Rose". Im więcej jednak czasu mijało i pojawiało się kolejnych postaci, tym bliżej byliśmy klasycznej farsy i tym mniej dobrze się bawiłem.
Małżeństwo w separacji (Aleksandra Maj i Adam Krawczuk) wyrusza z rodzinnych Niemiec, by sprzedać swój dom w Hiszpanii. Zatrzymują się, by odpocząć w jakimś francuskim miasteczku, jednak w podłym, remontowanym hotelu, dostępny jest ostatni pokój z jednym łóżkiem i niedziałającym prysznicem w łazience, którą to muszą w dodatku współdzielić z lokatorami z pokoju obok (Klaudia Cygoń-Majchrowska i Kornel Sadowski). Pikanterii sprawie dodaje fakt, że ona jest znaną z małżeńskich porad celebrytką (której autorytet mógłby runąć, gdyby rozniosła się wieść o końcu związku), a para z sąsiedniego pokoju - wiernymi fanami jej programów. Pozostaje dla mnie zagadką, czemu autor i reżyser nie zdecydował się zrobić z bohaterów Polaków - ich narodowość niewiele zmienia, za to wprowadza pewne zamieszanie w tekście. Mam też problem z piątym bohaterem - hotelowym konserwatorem (Mariusz Galilejczyk), którego postać i zachowanie są niewiarygodne nawet jak na standardy farsowe (i jest to zarzut do scenariusza i reżyserii, a nie do aktora). Całość trwająca (z przerwą) 2h i 20 minut spokojnie mogłaby bez żadnej straty zostać okrojona do jakieś 1,5 h czy 1 h 45 minut.
Znajdziemy w tym tekście naprawdę błyskotliwe fragmenty, reżyseria prowadzona jest ciekawie, dzieje się dużo, choć w wielu momentach musimy przymknąć oko na pewne nielogiczności i zawiesić swoją niewiarę. Generalnie jednak przyglądamy się postaciom dość wiarygodnym, nawet jeśli w sposobie gry "podkręconym" do 120%. Wielka w tym zasługa aktorów, a przede wszystkim aktorek, bowiem panie grają tu pierwsze skrzypce (acz panowie, zwłaszcza Adam Krawczuk, niewiele im ustępują). Niełatwe, dynamiczne sceny, szybkie dialogi, wybuchy złości i żalu - aktorzy naprawdę robią co mogą i to dzięki nim w większości średni tekst staje się czymś lepszym i zyskuje na wiarygodności. Im więcej jednak w drugim akcie typowego dla fars biegania, rzucania, tarzania i trzaskania drzwiami, tym niestety gorzej. Przynajmniej moim zdaniem, bo to oczywiście kwestia gustu. Publiczność bawiła się dobrze, wybuchy śmiechu były głośne, a i mnie nawet w tych mniej wartościowych momentach też udało się pośmiać, więc sądzę, że wielbiciele gatunku (których nie brakuje) będą zadowoleni. Niezobowiązująca rozrywka w teatrze też jest potrzebna, a dobrze zagrana i momentami naprawdę trafnie napisana, może też skłonić do refleksji, jak to jest z naszymi międzyludzkimi relacjami i związkami.
Ocena spektaklu: ⭐⭐⭐⭐⭐⭐(nieco bliżej 6,5)/10
