Mistrz i Małgorzata
Reżyseria: Wojciech Kościelniak Teatr: Teatr Muzyczny Capitol we Wrocławiu
Data publikacji: piątek, 26.05.2023
Ocena: 8/10
A więc... moja ulubiona powieść, mój ulubiony reżyser musicali, jedna z moich ulubionych scen i spektakl oglądany po raz drugi czyli "Mistrz i Małgorzata" w reżyserii Wojciecha Kościelniaka w kapitalnym Teatrze Muzycznym Capitol we Wrocławiu. Zapraszam na recenzję!
Grany od 10 lat tytuł wciąż przyciąga tak bardzo, że ciężko na niego dostać bilety. I nie ma się co dziwić - choć nie jest to mój ulubiony spektakl tego reżysera, znakomicie pokazuje, że Kościelniak naprawdę czuje i rozumie scenę muzyczną. Jego spektakle nie są efekciarskie, a efektowne. Z dużym szacunkiem podchodzi także do materii oryginału. Fabuła przebiega więc niemal zupełnie zgodnie z powieściową narracją zapisaną mistrzowsko przez Bułhakowa. Dialogi wprost wyprowadzone z powieści są częściowo mówione, czasem przechodzą w piosenki, choć bywają momenty, że przejście to nie jest do końca płynne (zwłaszcza w solówkach).
Zacznijmy od scenografii - żadnym odkryciem nie będzie to, że scena Capitolu ma genialne możliwości techniczne, które tu są wykorzystane w pełni. Niewielką ilość scenografii dopełniają bardzo udane projekcje. Na uwagę zasługuje na pewno otoczenie tronu Piłata z żywymi rzeźbami - po pierwszej wizycie był to jeden z dwóch obrazów, który bardzo mocno zapisał mi się w pamięci wraz z ilustracją muzyczną, czyli piosenką o Jeruszalaim. Drugim momentem, na wspomnienie którego mam ciarki, i który także teraz mocno mnie dotknął, jest finał I aktu i śpiewana pod krzyżem (a właściwie słupem) piosenka "Śmierć nie nadchodzi" wyrzucająca Bogu okrucieństwo. Tym razem w scenach bułhakowskiego apokryfu urzekło mnie coś jeszcze - końcowe frazy dialogu Piłata z Jezusem, gdzie wraz z Piłatem ten sam tekst krzyczy Woland. Oj mocna to scena!
Znakomicie sprawdza się wspaniała orkiestra wykonująca dobrze napisaną i ciekawą muzykę, choć... I tu ogromna prośba do techniki teatru: Gdy w zeszłym roku oglądałem ten spektakl na parterze (podobnie jak przy innych wizytach) słyszałem wszystko doskonale. W minioną sobotę, gdy siedziałem pierwszy raz na balkonie, orkiestra wyraźnie zagłuszała aktorów. Nie wiem, czy problem był tego dnia w całym teatrze, czy tylko tam, gdzie siedzieliśmy, ale nie jestem jedyny, który odniósł takie wrażenie. I jeśli już jesteśmy przy okołotechnicznych uwagach to jeszcze jeden drobiazg - bardzo uprzejmie jako widzowie prosimy, by wywieszana w teatralnym foyer obsada zawierała nie tylko nazwiska aktorów, ale także role jakie grają.
No właśnie - role i obsada (oczywiście jak to w teatrze muzycznym mamy dublury - opowiadam o tych, których widziałem)... Zacznijmy od największego zachwytu. Nie wyobrażam sobie kogokolwiek innego niż Mariusz Kiljan jako Iwana Bezdomnego. Jest zjawiskowy, przezabawny, świetnie oddający wszystkie rysy swojej postaci - tragicznej i śmiesznej zarazem. Dlatego tak bardzo szkoda, że znika w II akcie i nie pojawia się nawet w finałowej scenie. Znakomita jest świta Wolanda, w której prym wiodą Mikołaj Woubishet jako Behemot i Maciej Maciejewski jako Korowiow. Z samym Wolandem, którego gra Tomasz Wysocki, mam problem. W jego interpretacji znika chłodna powściągliwość tej postaci i o ile wspomniane krzyczenie przy skazaniu Jezusa można uzasadnić, o tyle niemal knajackie zachowanie wobec tytułowych bohaterów w scenach po balu nie przystoi księciu ciemności. Rozumiem pozę, kiedy w show odegranym przed Fokiczem zakłada klauni nos, ale w tej końcówce był dla mnie zdecydowanie zbyt toporny.
Na scenie mamy też Justynę Szafran (grającą zresztą znakomicie). Tak o jej roli czytamy w opisie spektaklu: "W drodze przez sowiecką Moskwę i Jerozolimę sprzed dwóch tysięcy lat towarzyszy scenicznym postaciom Kobieta, tajemnicza narratorka, nieobojętny świadek, a może sprawczyni zdarzeń. Niech pozostanie dla widzów zagadką w stylu Bułhakowa". Rzeczywiście - gdy oglądałem spektakl pierwszy raz trochę mi zajęło, zanim wpadłem kim jest. A przecież całkiem nieźle łapię się w treści powieści i życiu jej autora. Oglądając drugi raz spektakl uważam, że można było pozostawić ją jako narratora i wygodną "protezę", umożliwiającą szybkie łączenie wątków. Zrobienie z niej (UWAGA SPOILER!) żony Bułhakowa, wtrącającej między frazy powieści zdania o chorobie męża (KONIEC SPOILERA) wydaje mi się dorobione na siłę i musiałoby być bardziej konsekwentne, by stać się jasnym dla wszystkich. Choć czy ta nieświadomość psuje zabawę? A może dzięki niej mogę poczuć się wyjątkowo, bo z trudem, ale jednak odgadłem jej rolę (a kilka zapytanych osób nie mniej biegłych w literaturze ode mnie - nie)?
W roli Mistrza po raz pierwszy widziałem Błażeja Wójcika (poprzednio rolę tę grał Rafał Dziwisz), zaś jego tytułową ukochaną była Magdalena Szczerbowska i to ona lepiej wypadała w tym duecie. W podwójnej roli Poncjusza Piłata i Doktora Strawińskiego po raz pierwszy zagrał Igor Kujawski. Zastępując dyrektora teatru Konrada Imielę sprawdził się świetnie. Ze scen zbiorowych, poza opisywaną już kaźnią Jeszui, znakomity jest Gribojedow (zresztą powieściowy oryginał sprawia, że ta scena to zawsze samograj), całkiem niezły magiczny pokaz. Problem miałem za to ze sceną balu, która nie zachwyciła tak, jak by mogła. Warto odnotować tu zmianę dyrygenta piekielnej orkiestry - w książce dyryguje "król walca", Johann Strauss, zaś w spektaklu - "król jazzu", Glenn Miller.
Każda inscenizacja tej bułhakowowskiej powieści ma w sobie coś zachwycającego i unikatowego, co tylko dowodzi, z jak znakomitym materiałem literackim mamy do czynienia. Policzyłem, że poza tą z Capitolu, widziałem ich 6 (plus spektakl Teatru Telewizji i ten zrobiony przez młodzieżową grupę teatralną Preventorium, w którym grałem Azazella i miałem... różowe włosy). Dobrze przypomnieć sobie, że miłość zwycięża wszystko, że ludzie tworzący systemy i ideologie oraz ich wyznawcy bywają gorsi od samego diabła, że małostkowość to cecha ludzi nikczemnych. Warto czytać dzieło życia Bułhakowa i warto oglądać spektakle na ich podstawie. Wrocławski, a szczególnie jego pierwszy akt, polecam całym sercem i z czystym sumieniem!
Ocena spektaklu: ⭐⭐⭐⭐⭐⭐⭐⭐/10
Spektakl dla widzów wprawionych teatralnie: Nie koniecznie
Dodatkowe uwagi: problem z nagłośnieniem na balkonie