We will rock you
Reżyseria: Wojciech Kępczyński Teatr: Teatr Muzyczny ROMA w Warszawie
Data publikacji: piątek, 06.10.2023
Ocena: 7/10
Na jesienny smutek (ale też na wszelkie inne stany w innych porach roku) teatr muzyczny jest idealny. A że moja (jak i wielu Polaków) głęboka miłość do musicali zaczęła się od Teatrze Muzycznym ROMA w Warszawie, z tym większą radością wracam tam na kolejne spektakle. To jedyny teatr w Polsce grający w systemie broadwayowskim - na dużej scenie przez kilka sezonów "katują" jeden hit (7 spektakli tygodniowo przy pełnej widowni liczącej niemal 1000 miejsc). Obecnie to "We will rock you", który obejrzałem niedawno.
Ciężko zresztą nie wiedzieć, co aktualnie gra ROMA - w okolicach premiery informacje o kolejnych tytułach zapełniają wszystkie media i w myśl znanego dowcipu strach otworzyć lodówkę. Kolejne dzieła to wielkobudżetowe produkcje zrealizowane z ogromnym rozmachem. I choć bywało, że rozmach i nadmiar techniki powodował zmęczenie, przesyt i "przerost formy nad treścią" (miałem tak z "Pilotami"), to jednak trzeba przyznać, że Wojciech Kępczyński, dyrektor ROMY i reżyser jej największych spektakli, "umie w musical".
Czym jest "We will rock you"? To historia, która za pomocą tłumaczonych na język polski piosenek grupy Queen opowiada nam o dystopijnej przyszłości na iPlanecie dawniej zwanej Ziemią. Globalną wioską zarządza jedna korporacja, dążąca do unifikacji wszystkiego i wszystkich. Dotyczy to także muzyki, która dozwolona jest jedynie w postaci sączącej się z głośników papki. Nie ma tu miejsca na indywidualność, a instrumenty muzyczne i dawne nagrania są zakazane. Dołóżmy do tego bunt nowych dzieci kwiatów i wielką miłość. Brzmi poważnie? Bez obaw. Albo - jeśli ktoś na to liczył - bez nadziei. Spektakl to czysta rozrywka, a do bólu przewidywalna fabuła staje się jedynie pretekstem do prezentacji hitów, jakie stworzyli Freddie Mercury i spółka. Jest kolorowo i radośnie, dowcipnie, momentami sentymentalnie i w rytmach muzyki, która spodobałaby się inżynierowi Mamoniowi (wszak już to słyszeliśmy, choć tym razem jest po polsku, co pozwala na zagłębienie się w tekst niezależnie od wieku i znajomości angielskiego). Widzowie nie będą jednak zawiedzeni - jak to w ROMIE - mamy absolutne mistrzostwo, jeśli chodzi o obsadę zarówno ról pierwszoplanowych, jak i pomniejszych. Wspaniała jest choreografia i tancerze, zespół muzyczny, kostiumy, światło i scenografia rozszerzona projekcjami ze słynnych już teatralnych ekranów. Doskonale, że stanowią uzupełnienie i przedłużenie scenografii, co daje czasem naprawdę ciekawy efekt.
To spektakl pod każdym względem artystycznym i technicznym dopięty na ostatni guzik, w którym - jak zawsze w ROMIE - wszystko chodzi jak w szwajcarskim zegarku. Czyżbym więc nie miał uwag? Oczywiście, że nie ma aż tak dobrze 🙂
Moim głównym zarzutem jest humor. Bo o ile znakomicie działają żarty z tytułów i tekstów polskich piosenek, wplecionych do dialogów, o tyle mamy sporo żartów okołoseksualnych. I niektóre z nich są naprawdę żenujące (takie w stylu wąsatego wujka na weselu po kilku głębszych). Problem robi się poważniejszy uwzględniając, że zgodnie z rekomendacją teatru spektakl jest dla widzów od 10. roku życia. Błagam - nie idźmy tą drogą. Ja nie jestem pruderyjny i lubię się pośmiać ze "świńskich kawałków". Ale tutaj jednak mój żenadometr drgał czasem naprawdę niebezpiecznie.
Pochwalić muszę imiennie aktorów: W głównej roli męskiej z możliwej trójki przytrafił mi się Wojciech Kurcjusz (choć nie ukrywam, że liczyłem na Janka Traczyka, którego bardzo lubię). Pana Wojciecha nie znałem, a był znakomity. Chyba nawet lepiej, że trafiłem na nieznanego mi aktora, gdyż mogłem lepiej obserwować postać. Nawet jeśli scenariusz czasem robił aktorami wbrew (zmuszając go do zachowań i tekstów co najmniej trywialnych) to pan Wojciech znosił to z godnością i cały czas był jako postać wiarygodny oraz zjednujący sympatię. Także jego scenicznej partnerce (w mojej obsadzie znakomita Maria Tyszkiewicz) trudno cokolwiek zarzucić. Świetnie sprawdzali się Izabela Bujniewicz i Łukasz Zagrobelny jako czarne charaktery. Znakomita była zwłaszcza pani Izabela i pazur, jaki pokazała. Cieszę się, że mogłem zobaczyć w ROMIE znanego mi z Teatru Rozrywki w Chorzowie Kamila Franczaka, jak zawsze znakomitego i dobrze czującego się w swobodnej i nieco szalonej konwencji. Musicalowy weteran, czyli Tomasz Steciuk, też był znakomity, ale ponieważ to właśnie w jego usta włożono większość żartów opierających się o okolice krocza, mocno mu współczułem. W dodatku... Widząc go m.in. jako Thenardiera w "Les Miserables", Szefa w "Miss Saigon" i teraz mam wrażenie, że wciąż oglądam tę samą postać, zbudowaną na tych samych minach i zabiegach.
Jednak nawet uwzględniając powyższe uważam, że fani musicali, Queenu i ludzie chcący po prostu dobrze się bawić nie będą tym spektaklem rozczarowani.
A jeśli chcecie wiedzieć, jakie przygody miałem z marketingowcami teatru, dlaczego w wersji wideo recenzji są tylko 4 zdjęcia i ile może zająć dyskusja nad wykorzystaniem oficjalnie opublikowanego trailera, to koniecznie zajrzyjcie do filmu recenzenckiego, jaki opublikowałem na FB i YouTube 😉
Ocena spektaklu: ⭐⭐⭐⭐⭐⭐⭐/10
Spektakl dla widzów wprawionych teatralnie: Nie