Alicji Kraina Czarów
Reżyseria: Sławomir Narloch Teatr: Teatr Narodowy w Warszawie
Data publikacji: poniedziałek, 02.10.2023
Ocena: 8/10
Natłok spraw wszelakich, które spychały mnie w głąb króliczej nory, odsunął czas pojawienia się recenzji ze spektakli, jakie oglądałem pod koniec września. Ale nadrabiam! Oto i ona – recenzja spektaklu "Alicji Kraina Czarów" (tak, ten tytuł brzmi dokładnie w ten sposób) w reżyserii Sławomira Narlocha w Teatrze Narodowym w Warszawie. Spektakl jest na afiszu od ponad pół roku i zbiera wszelkie możliwe zachwyty. Momentami autentycznie oczarowany, trochę sobie jednak ponarzekam, żebyście mnie nie pomylili z kimś innym 😉
Zacznę od pozytywów, a do tych niewątpliwie należy aktorstwo. "Jaki on ma kojący głos" powiedziała do swojej mamy siedząca obok mnie na widowni dziewczynka o Cezarym Kosińskim. I ciężko się z nią nie zgodzić. W roli syna i głównego narratora jest hipnotyzujący. Niezależnie, czy akurat mówi, śpiewa, czy po prostu stoi z boku i przygląda się młodszej wersji samego siebie. Tę młodszą wersję gra chwalony już w poprzedniej recenzji z Narodowego Mikołaj Wachowski (na zmianę z Michałem Pietruczukiem, którego nie widziałem). I znowu jest znakomity, dowodząc, że kiedy znajdzie się zdolne dziecko i odpowiednio je poprowadzi można osiągnąć naprawdę wspaniały efekt. Być może obaj wyssali cudowne aktorstwo z mlekiem matki – spektaklowa mama, tytułowa Alicja grana przez Ewę Bułhak, po prostu pięknie oddaje szeroki wachlarz emocji swojej bohaterki. Zarówno pewność, dziecięcy upór, zaciekawienie nieznanym, jak i zagubienie czy bezradność. Urzeka też Anna Lobedan, jako Królowa Kier (zwłaszcza w "szpitalnym" duecie z Alicją), Kacper Matula jako Jelonek, Robert Czerwiński jako Komar i Grzegorz Kwiecień jako Humpty Dumpty.
Mocną stroną jest też scenografia. Historia Alicji daje wielką przestrzeń do plastycznych szaleństw, jednak mamy tu wyraźne rozpięcie – od magicznej krainy z zegarami i scenograficznego rozbuchania, aż po niemal pustą przestrzeń sceny z dwoma krzesłami (w zależności od potrzeb zwykłymi lub gigantycznymi) czy wielkimi belkami wyobrażającymi las. Na tym tle blado wypada jednak wtaszczany przez sługi Królowej podle sztuczny kwiat i parę innych rekwizytów. Także kostiumy robią wrażenie, choć ich umowność czasami była dla mnie zbyt skrótowa. Zwłaszcza w zakresie niedopasowania do rozbuchania innych elementów plastyki spektaklu, choćby znakomitych flamingów. Napisano już na ich temat tyle zachwytów, że jeśli ktoś nie widział niech obejrzy moją recenzję wideo, która pojawi się niebawem lub wejdzie na stronę Teatru Narodowego. Bo to trzeba zobaczyć!
Spektaklowi towarzyszy muzyka na żywo. Rozwiązanie jest o tyle dziwne, że przez większość czasu nie widzimy orkiestry ukrytej w głębi sceny. A szkoda – chciałoby się powiedzieć, bo przez to muzyka na żywo nie staje się wartością dodaną. Choć część instrumentalistów pojawia się w większych rolach – scena z akordeonem jako gąsienicą, a jednocześnie imitacją szpitalnych maszyn podtrzymujących oddychanie i mierzących parametry życiowe to jeden z najmocniejszych obrazów spektaklu. Na tyle mocnym, że chyba wolałbym nim zamknąć tę opowieść. Wprowadzenie w finale drugiego dziecka, tym razem dziewczynki, nie wywołało już takich emocji. Przynajmniej we mnie. Generalnie wiele było w tym spektaklu takiego przeplatania scen, które było mocne i wyraziste z takimi, które nieco przedłużały. Nie oczekuję galopującej bez zatrzymań akcji, bo wiele scen refleksyjnych było znakomitych. Wydaje mi się jednak, że skrót, także z niektórych piosenek, dobrze zrobiłby trwającemu ponad 2,5 godziny spektaklowi.
Z uwag dużych i największych: po raz kolejny oglądam dzieło, pod którym jest podpisany choreograf (w tym przypadku Anna Hop), ale dalibóg ruch sceniczny wygląda na zupełnie przypadkowy. Jakby zabrakło wizji i czasu, by dopracować cokolwiek w tej materii, jakby reżyser uznał, że to zupełnie nieważne i sam ustawił w przerwie między dopieszczaniem jednej i drugiej sceny. Myślę, że można wymagać zdecydowanie więcej i spektaklowi dobrze zrobiłoby lepsze ustawienie niektórych scen, którymi zdaje się rządzić przypadek.
Bardzo chciałbym porozmawiać z obecnymi na widowni dziećmi, jak one ten spektakl odebrały. Bo choć wydaje się, że twórcy pamiętali zarówno o widowni dziecięcej (wg strony teatru "spektakl polecany dla rodziców z dziećmi powyżej 10 roku życia"), jak i dorosłej (smaczki jak z nauką "portografii", po wymienieniu której Alicja nakazuje synowi iść się pobawić), to produkcja wydaje mi się być (zbyt?) ambitna i z łatwością mogę sobie wyobrazić grymas nudy na dziecięcych, a nawet dorosłych twarzach. A może jednak nie doceniam widzów, zwłaszcza młodszych?
Niezależnie od tego wolę takie "ambitne" produkcje, wypełnione refleksją, nie zawsze mówiące wprost. Wolę przede wszystkim dlatego, bo to spektakl, po którym trzeba z dzieckiem porozmawiać. I te rozmowy, na bardzo niełatwe momentami tematy, mogą być najciekawszą częścią teatru. Rozmowy po spektaklu, który przecież w dużej mierze traktuje o tym, jak kształtuje naszą dorosłość opowieść z dzieciństwa, jak ważne są relacje z rodzicami, jak dobrze jest marzyć i jak wiele pożytków płynie z wyobraźni. Ona oswaja lęki, bezpiecznie przeprowadza z nieuchronnie kończącego się dzieciństwa w świat dorosły. I winna być pielęgnowana, co ciekawie czyni produkcja Teatru Narodowego.
Ocena spektaklu: ⭐⭐⭐⭐⭐⭐⭐⭐/10
Spektakl dla widzów wprawionych teatralnie: Tak, także dla dzieci, które miały już jakąś styczność z teatrem. I mają rodziców, gotowych z nimi porozmawiać o tym, co zobaczyły.