Komediant
Reżyseria: Andrzej Domalik Teatr: Teatr Narodowy w Warszawie
Data publikacji: poniedziałek, 05.02.2024
Ocena: 7/10
Dziwne bywają spektakle. Ot taki "Komediant" w Teatrze Narodowym w Warszawie w reżyserii Andrzeja Domalika. Niby sześciu aktorów, a w zasadzie monodram. Niby jest akcja, scenografia, a w zasadzie miałem wrażenie, jakbym słuchał audiobooka. Niby ważne przemyślenia podaje znakomity Jerzy Radziwiłowicz, a jednak (choć może to kwestia dziwności widza, nie spektaklu) nie umiem się zaangażować i nie porusza mnie ta historia tak, jakby mogła...
Cóż to za historia? Otóż znakomity (przynajmniej w swoim mniemaniu i na pewno nie w obecnych, lecz dawnych czasach) aktor Bruscon trafia do zapyziałej wioski Utzbach (ze złośliwością określanej przez niego jako Bucbach), by prezentować tam, wraz z żoną, synem i córką, swoje wybitne przedstawienie. To dla niego upodlające (rzucanie pereł przed wieprze to jedno z łagodniejszych określeń), stąd snuje refleksje o istocie sztuki, aktorstwa i recepcji dzieła, w dodatku odreagowując swoje frustracje nie tylko na mieszkańcach (reprezentowanych przez właścicieli gospody, granych przez Arkadiusza Janiczka i Kingę Ilgner), ale przede wszystkim na swojej rodzinie. Okazuje się być tyranem (znakomicie wpisując się w szereg postaci mających pojawić się w jego spektaklu - Stalina, Napoleona, Nerona), satrapą, wręcz terrorystą, w dodatku prawdopodobnie uzurpatorem, tandeciarzem, którym zawładnęła mania wielkości... W swoich rozważaniach miota się między tym, że był i jest największy oraz tym, że to wszystko nie ma sensu, że oddał się na dożywocie czemuś, co nic nie przynosi ani światu, ani jemu...
"Teatr nie jest instytucją powołaną do sprawiania przyjemności" - mówi bohater. A jednak trochę tej przyjemności z słuchania tekstu Bernharda czerpiemy. Spektakl to poważna lekcja cierpliwości i zdolności słuchania, egzamin z szacunku do słowa, bo właśnie na nieprzysłanianie tekstu postawił reżyser. Mamy więc teatr nieco uwierający (to dobrze), ale i na dłuższą metę rozczarowujący. Bo główny bohater zdawał się mieć znacznie więcej do pokazania i zniuansowania, niż pozwolił Radziwiłowiczowi reżyser. Operuje więc aktor w dość wąskim spektrum powtarzalnych emocji i zachowań (stąd wrażenie audiobooka), w którym zdają się nie mieścić wszystkie znaczenia i sensy. Wszystko zmierza w dość przewidywalnym kierunku i z rzadka doprawione humorem bywa nieco dłużące. Chyba też dało się nieco więcej wyciągnąć z zakończenia tekstu.
Wspomniany już Radziwiłowicz jest wielkim aktorem (choć - jak mówi w spektaklu - "Dobry aktor spotykany jest tak często jak dupa z wąsami"), ale na szczególne uznanie zasługuje też grająca jego córkę Zuzanna Saporznikow. Jej znerwicowane próby wykrztuszenia z siebie słowa, które jakby więzły jej w gardle, znakomicie wpisywały się w charakter postaci, której ojciec przez całe życie mówił zdecydowanie za dużo. Swoją drogą miałem nieodłączne skojarzenie, że relacja ojca z córką wiąże się ze znacznie większymi traumami, niż tylko niemożność dojścia do słowa. Lekki podtekst pedofilii unosił się i nie tylko ja zwróciłem na to uwagę. Niewiele do zagrania mają Aleksandra Justa jako żona Bruscona i Hubert Łapacz, jako ich syn, choć podobnie jak gospodarze starali się wyciągnąć z postaci wszystko, co możliwe. Nieco zbyt umowna wydała mi się też scenografia Jagny Janickiej, choć jeśli przyjmiemy, że reżyser za wszelką cenę starał się unikać tego, co odrywałoby nas od kontemplacji tekstu, wpasowywała się ona w to założenie znakomicie.
Chętnie zobaczyłbym wersję "Komedianta", jaką ponad 30 lat temu z Tadeuszem Łomnickim w roli głównej wyreżyserował w Teatrze Współczesnym Erwin Axer. Ale moje skojarzenia spektaklowe biegły też innymi torami... Bo przecież żale Bruscona to poważniejsza wersja przezabawnej i nieporadnej rozpaczy przegranego aktora z monodramu "Kolega Mela Gibsona", którego od wielu lat gra Mirosław Neinert w katowickim Korezie. Wszyscy wielcy (naprawdę i w swoim mniemaniu) artyści kiedyś się kończą i wszyscy nie mogą się z tym pogodzić. Ale warto na wielkich aktorów do teatru przychodzić i spieszyć się ich oglądać. Czasem nawet wybrać się w teatralną podróż do stolicy, nie wierząc naiwnie, że z czasem sami pojawią się w naszym Bucbach.
Ocena spektaklu: ⭐⭐⭐⭐⭐⭐⭐/10
Spektakl dla widzów wprawionych teatralnie: dla cierpliwych