Człowiek z La Manczy
Reżyseria: Witold Mazurkiewicz Teatr: Teatr Polski w Bielsku-Białej
Data publikacji: wtorek, 27.06.2023
Ocena: 7/10
A więc dziś recenzja o charakterze wybitnie archiwalnym, bo nie zobaczycie już tego spektaklu. W sobotę byłem na przedostatnim pokazie "Człowieka z La Manczy" w Teatrze Polskim w Bielsku-Białej, a w niedzielę po 7 latach zakończyła się przygoda bielskiej sceny z Don Kichotem w wersji broadway'owskiej w reżyserii Witolda Mazurkiewicza. Zdążyłem i powiem Wam, że choć nie był to idealny spektakl, to zdecydowanie nie żałuję. A że w Polsce po ten tytuł sięgają też inne sceny (np. Teatr Dramatyczny w Warszawie) miejcie go na uwadze.
Lubię spektakle o marzeniach i marzycielach, o tym, że opowieść, mit, narracja (jak zwał, tak zwał) kreują nasz świat. Lubię twierdzenia, że tylko wariaci są coś warci, że w dzisiejszych czasach nie bycie szalonym to największa oznaka szaleństwa. Odnajduję się w losach Don Kichotów i innych Münchhausenów (na wybitnego "Barona Münchhausena dla dorosłych" w Warszawie wciąż możecie kupować bilety! To dzieło absolutnie genialne - mam nadzieję jeszcze wrócić do recenzowania go), kocham historie o tym, że tylko opowiadanie trzyma ludzkość przy życiu (pięknie ukazuje to "Cicho" w Teatrze Dormana w Będzinie), że marzenia i słowa zmieniają świat. Obłąkany Don Kichot pozwala nam przyjrzeć się naszej kondycji. I warto się z tym widzeniem zderzyć.
Tyle ogólnie, choć to ważny dla mnie wstęp. A bardziej zmierzając w stronę spektaklu - mamy XVI-wiecznego autora słynnej powieści, Miguela de Cervantesa, który trafia przed sąd inkwizycji. Zanim jednak osądzi go trybunał musi wybronić się przed współosadzonymi oprychami. Czyni to, opowiadając im historię błędnego rycerza smętnego oblicza - Don Kichota i jego wiernego giermka Sancho Pansy. I właśnie ta część fabuły - przenikanie wymyślonych losów Cervantesa z jego opowieścią o Don Kichocie, zwłaszcza wobec współosadzonych, wydaje mi się najmniej wiarygodne i ciekawe. Oczywiście pokazuje to, co kluczowe - że słowa mają moc zmieniać ludzi, ale jednak dość to naciągane tym bardziej, że więźniowie w bielskiej inscenizacji rzucają się na niego niczym diabły na potępioną duszę, by później, w przewidywalnej i nieco cukierkowej konwencji przejść przemianę o 180 stopni. Mniejsza o tę wiarygodność - mit o błędnym rycerzu wybrzmiewa w spektaklu wspaniale. Znakomita jest tu żywiołowa muzyka, ciekawa choreografia z elementami akrobatyki. Świetne role stworzyli Rafał Sawicki (jako bohater tytułowy) i Tomasz Lorek(jako Sancho Pansa). Choć chyba najwspanialsza kreacja spektaklu należała do Wiktorii Węgrzyn-Lichosyt, zjawiskowej Aldonzy, w której rycerz smętnego oblicza ujrzał swoją Dulcyneę. Jej wewnętrzna przemiana (znowu - słowa mają moc, wyciągają ludzi z piekła - nawet jeśli czasem jedynie mentalnie) robi niesamowite wrażenie, jej ogień, jej ból, jej śpiew. Wspaniała rola i znakomicie stworzona postać! Pochwały należą się też Mateuszowi Wojtasińskiemu (chwaliłem go już za "Sztukmistrza z Lublina", a po wakacjach mam nadzieję obejrzeć jako Faraona), który wybija się z tłumu, czarując talentem tanecznym, akrobatycznym i charyzmą zdolną obdzielić kilku innych aktorów. Ale cały bielski zespół w symbolicznej, ciekawej scenografii znów udowodnił mi, że bielska scena warta jest regularnego odwiedzania. I chyba tyle - na spektakl, którego i tak nie zobaczycie wystarczy, a kto widział, ten zdążył wyrobić sobie opinię.
Jeszcze tylko słowo refleksji technicznej - kolejny raz jestem świadkiem psującego się na scenie mikroportu. Oczywiście trudno walczyć z tym dźwiękowym wspomaganiem w spektaklach muzycznych, choć cieszę się, że Wiktoria Węgrzyn-Lichosyt udowodniła, że nawet śpiewać można wspaniale bez wzmocnienia (choć zdaję sobie sprawę jaki to wysiłek). Ale żeby nie udało się nic zrobić przez kilkanaście minut, w czasie których aktorka leżała bez ruchu blisko kulisy? Naprawdę technika nie była w stanie przepiąć mikroportu lub (jak niedawno w Teatrze Rozrywki) z braku laku podać zwykłego mikrofonu? Dzięki Bogu za przytomność koleżanki ze sceny, która grając mniejszą rolę podzieliła się swoim mikroportem! Naprawdę przerywający czy jak w tym przypadku trzeszczący mikroport to dla widza wyjątkowo nieprzyjemne doświadczenie, zdolne zepsuć chwilę i rozwalić spektaklową magię. A właśnie magia to jest to, po co chodzimy do teatru. By - parafrazując program opisywanego spektaklu - coś nas jeszcze oczarowało w rozczarowującym świecie.
Ocena spektaklu: ⭐⭐⭐⭐⭐⭐⭐/10