JAROSŁAW CISZEK

Iwona, księżniczka Burgunda

Reżyseria: Lena Frankiewicz     Teatr: Teatr Polski w Bielsku-Białej
Data publikacji: wtorek, 17.06.2025

Ocena:   8/10

Iwona, księżniczka Burgunda

Żyjemy w czasach, kiedy nie wystarczy być, trzeba jeszcze być kimś. Robić to, co wszyscy, by nie narazić się na lekceważenie i ostracyzm. Świat upycha nas w ramki, kanony i - by zacząć mówić po gombrowiczowemu - formy. Stąd nieustająca aktualność twórczości Witolda Gombrowicza, po którą sięgnął tym razem Teatr Polski w Bielsku-Białej, w którym Lena Frankiewicz wyreżyserowała "Iwonę, Księżniczkę Burgunda".

Bardzo dobry to spektakl - myślałem sobie oglądając pierwszy akt. Znakomity zespół bielskiej sceny, ciekawa inscenizacja wnosząca z jednej strony współczesny kontekst, a z drugiej wierna tekstowi Gombrowicza. Wyciągnięte sytuacje komiczne, dobrze podbudowane te tragiczne. Dziwne zachowania uzależnionego od upiększania ciała dworu królewskiego (te odjechane ukłony, ta choreografia opuszczania sceny...) i do bólu zwyczajna kobieta, którą dla zgrywy i kaprysu włączono w ten okrutny i opresyjny kabaret jako książęcą narzeczoną. A ona uparcie milczy, uparcie się poddaje, czym doprowadza do szału, czym wydobywa na wierzch to, co dawno ukryte, czym drażni niczym palec włożony w ranę. Nie poddaje się sztucznym uśmiechom i zabiegom. Po prostu jest i tyle wystarczy, by wywołać okrutne myśli i plany, by prowokować do robienia jej krzywdy na każdym możliwym poziomie. Jakież to aktualne. Ile osób w tym szalonym świecie drażni nas zwyczajną obecnością. Reżyserującej spektakl Lenie Frankiewicz udało się sprawić, że nieco ekwilibrystyczna momentami gombrowiczowska fraza brzmi naturalnie, a cały spektakl wydaje się być, choć osadzony w dziwnej przestrzeni i umownych gestach, rzeczywistą historią ucisku. Nieprzypadkowo napisałem w pierwszym zdaniu tego akapitu, że tak myślałem sobie oglądając I akt, bo w II niestety spektakl podobał mi się znacznie mniej. Właściwie mój problem z tym spektaklem zaczął się już pod koniec aktu I, gdy wyświetlana była przydługa projekcja, która nie tylko była niepotrzebna i niewiele wnosząca, ale wręcz momentami niszcząca podbudowę postaci, które oglądaliśmy (choćby Iwony). To nienajgorszy spektaklowy teaser, ale na pewno nie coś, co jest nam potrzebne po ponad 1,5h oglądania znakomitej inscenizacji w mistrzowskim wykonaniu. Mam też problem z niezbyt fortunnym podziałem spektaklu na dwie nierówne czasowo części - sądzę, że zasadniej było zrobić antrakt nieco wcześniej. Zawiodłem się też bardzo... czapką. Gdy już wydaje nam się, że spektakl unika łatwych sądów, nie stara się być publicystyczny (pominę głupawy żart z "pucią", jako drobny wybryk) to oto w drugiej części proszący o koronę król dostaje... czerwoną czapeczkę w charakterystycznym stylu trumpowskiego ruchu MAGA. Naprawdę? - pomyślałem sobie. Nic nie wnosi to do sztuki, jest wyzbyte z jakichkolwiek innych nawiązań i kontekstów, i najważniejsze razi tanią publicystyką. Mam też lekki problem z finałem, gdy - spoiler dla nieznających sztuki - po śmiertelnym zadławieniu i śmierci Iwona tańczy jeszcze swój wyzwalający, pełen energii i wigoru taniec. Zdaje mi się, że nie potrzebowałem takiego zakończenia i pointy.

Ale dość narzekania, bo pomimo tych niedoskonałości to wciąż spektakl, który - moim zdaniem - warto obejrzeć. Trzeba jeszcze pochwalić scenografię (Agata Stanula) i kostiumy (Krystian Szymczak). Świetne było wykorzystanie kamery, która pozwalała nam w detalu oglądać twarz Iwony i to, co robią z nią książęcy dworzanie, dobrze sprawdziła się towarzysząca przedstawieniu muzyka Stefana Wesołowskiego. Świetni są zwłaszcza aktorzy. Anita Jancia w roli tytułowej wzrusza autentycznie, a jej naturalność uderza i pozwala się solidaryzować. To nie jest, jak czasem zwykło się przedstawiać ten dramat, jakaś dziwna niemota, to po prostu do bólu zwyczajna kobieta bez makijażu, za to ze zmarszczkami i pieprzykami na cerze. Królewskie małżeństwo grane przez Grzegorza Sikorę i Martę Gzowską-Sawicką także wspaniale oddało swoje role. Scena próby nawiązania kontaktu przez króla z Iwoną ("włóczka") to popis aktorstwa, ale też świetna robota inscenizacyjna. Z kolei Marta Gzowska-Sawicka wspaniale oddała w II akcie swój strach i niechęć wobec pomysłu zabójstwa Iwony, swoje zagubienie i przytłoczenie. Jej wielkie oczy i bezradnie otwarte usta pięknie kontrastowały z tym, co sama zamierzała zrobić wcześniej. Wspaniale Michał Czaderna gra Filipa. Ta postać zmienia się, ewoluuje, ale aktor oddaje  także jego niestabilność, bo czasem w obrębie jednej sceny miota się on od miłości do nienawiści. Kawał znakomitego aktorstwa. Świetny jako demoniczny szambelan jest Piotr Gajos, wspaniali jako dworzanie Cyryl i Cyprian są Mateusz Wojtasiński i Grzegorz Margas. Autentycznie wzruszył mnie jako zakochany w Iwonie Inocenty Sławomir Miska. Jego dojmujący smutek potem podszyty chłodną kalkulacją bił ze sceny z siłą, jakiej jeszcze u tego aktora nie widziałem (dobrym zabiegiem było też uczynienie z niego kogoś spoza dworu). Proste, a jakże intrygujące i inspirujące aktorstwo. W roli Izy zobaczyliśmy Martę Suprun, zaś jako karykaturalnie przerysowane damy dworu Jagodę Krzywicką, Wiktorię Węgrzyn-Lichosyt oraz Flaunnette Mafa. Ciekawie prezentował się też  Adam Myrczek jako Walenty - stary służący, który widział już wiele, ale wciąż nie może oswoić się z okrutnością dworskich obyczajów. Zdawało się, jakby nawiązywała się między nim (przepychanym z kąta w kąt, a jednak stale obecnym) nić porozumienia z Iwoną.

Szkoda, że II akt nie zachował siły przekazu pierwszej części spektaklu, ale mimo wszystko oczywiście warto bielski teatr odwiedzić, by zobaczyć nagą prawdę o naszym świecie i okrucieństwo ukryte pod płaszczykiem pięknych słów i ciał. Warto do Gombrowicza wracać, warto też docenić aktorską siłę tego spektaklu, bo mam wrażenie, że udało się pokazać Gombrowicza na świeżo i nic nie tracąc z oryginału dać produkt mogący poruszyć współczesnych widzów. I za to jako wielbiciel twórczości pisarza bardzo dziękuję.

Ocena spektaklu: ⭐⭐⭐⭐⭐⭐⭐⭐/10


Recenzja wideo:


Galeria: