JAROSŁAW CISZEK

Poszukiwany, poszukiwana

Reżyseria: Paweł Szkotak     Teatr: Teatr Polski w Bielsku-Białej
Data publikacji: poniedziałek, 08.01.2024

Ocena:   3/10

Poszukiwany, poszukiwana

Z ogromną nadzieją rozpocząłem ten rok od spektaklu "Poszukiwany, poszukiwana" w reżyserii Pawła Szkotaka w Teatrze Polskim w Bielsku-Białej. Apetyt był tym większy, że bielska scena jeszcze nigdy mnie nie zawiodła, a film Stanisława Barei z niezapomnianą rolą Wojciecha Pokory uwielbiam. Tym większe było rozczarowanie, ponieważ spektakl to jedna z najgorszych rzeczy, jakie zdarzyło mi się oglądać w teatrze.

 Zacznę od plusów, a do tych należy znakomita oprawa plastyczna spektaklu. Scenografia, za którą odpowiada Damian Styrna, jest świetna: urocza, wielofunkcyjna, mądrze uzupełniana projekcjami. Zmienia się często i choć nie są to zmiany duże, niewątpliwie budują one klimat spektaklu (i te znakomicie unoszące się na garnkach pokrywki!). Docenić należy też dobrze oddające realia epoki kostiumy Barbary Guzik. Niegłupie wydało mi się wplecenie odniesień do aktualnej sytuacji politycznej oraz miejscowych nawiązań. I tak makieta, nad którą pracuje ostatni z pracodawców Marysi, przedstawiać ma Bielsko i Białą (które zostają rozdzielone jeziorem), zaś jego poprzednie funkcje to m.in. zarządzenie stadniną koni. Jest też nawiązanie do dwutygodniowego ministra.

 Niestety na tym lista pochwał (przynajmniej tych zasadniczych) w zasadzie się kończy. Nie ma nic gorszego niż nieśmieszna komedia. Wielokrotnie mówiłem i pisałem, że poczucie humoru jest rzeczą bardzo względną, ale tym razem miast śmiać się przez większość spektaklu czułem zażenowanie. Nie wiem dlaczego reżyser nie zaufał filmowemu pierwowzorowi, który absurdalną sytuację Stanisława Marii Rochowicza ukrywającego się w damskim kostiumie i pracującego jako służąca, przedstawił bardzo realnie. To potęgowało absurd, wyciągało humor. Powściągliwa kreacja Pokory była znakomita właśnie dzięki temu, że wcale nie przesadzona. W spektaklu natomiast humor wydaje się robiony pod osoby zaśmiewające się na współczesnych kabaretach. Nie oceniam - każdego może bawić co innego, nie mniej do teatru oczekuję czegoś więcej niż od estrady. A tu zamiast aktorstwa otrzymujemy plastikową galerię postaci krzyczących, machających rękami i dających z siebie 150% efekciarstwa. Bez efektu... I owszem - na widowni słychać było śmiech, choć miałem wrażenie, że po kilku żartach niosła się smętna cisza, a w wielu momentach widzowie nie wiedzieli po co to wszystko i dokąd zmierza. A kiedy już nie wystarczało efekciarstwa zwykłego, wchodziła w grę wódka. Bo to przecież takie śmieszne, jak pokażemy bohatera dodatkowo pijanego (i nie jest to kreacja na miarę Arkadiusza Jakubika w "Informacji zwrotnej" - raczej znów wita nas kabaretowo-paździerzowa przesada). Były też głupie i źle animowane lalki psów - ja rozumiem umowność i bardzo mi się ona podoba (vide scenografia), ale tutaj znaleźliśmy się o jeden most za daleko, a scena wydała mi się rodem z improwizacji w szkolnym teatrzyku.

 Nie winię za to wszystko aktorów, raczej koncepcję reżysera, więc nie chcę nadmiernie się znęcać nad gwiazdami bielskiej sceny. Michał Czaderna w damskich ubraniach kojarzył mi się raczej z kabaretową Mariolką. Z rozrzewnieniem wspominałem nie tylko Wojciecha Pokorę, ale też Tomasza Wojtana w roli Tootsie w Teatrze Rozrywki. Jako tako przy dużej ilości dobrej woli bronił się Adam Myrczek jako artysta malarz, choć nie wiem po co było go tak dużo i po co jeszcze dodatkowo włożono mu w usta długaśny monolog. Wiktoria Węgrzyn-Lichosyt w roli żony wydała mi się poprawna. W tym zalewie dziwaczenia pochwalić należy powściągliwość Tomasza Lorka jako bimbrownika (ale jakby dla przeciwwagi, by nie było za słodko dołożono mu irytująco "pijanego" partnera). Jeszcze jedno... jak ja współczułem Sławomirowi Misce, gdy musiał stać z tyłu sceny przebrany za amorka. W ogóle w wielu miejscach miałem nieodparte wrażenie, że aktorzy robią co mogą, ale wsadzeni w głupią konwencję i niedostatecznie poprowadzeni skazani są na porażkę.

 W spektaklu są też piosenki - wiele niezapomnianych hitów Alibabek, Anny Jantar, Krzysztofa Krawczyka, Bogusława Meca, Danuty Rinn, Zbigniewa Wodeckiego, VOX i innych. Bielscy aktorzy śpiewają znakomicie, ale na litość... Na większość piosenek nie było żadnego pomysłu i nie posuwały one wcale akcji. Do tego pojawiały się tak absurdalne pomysły na ich oprawę, jak indiańskie pióropusze w jakich biegali aktorzy podczas "Bananowego songu". Znane hity można odświeżyć i interesująco wpleść w fabułę (dowodem na to są musicale "Mamma mia" i "We will rock you"), ale musi stać za tym jakiś pomysł. Konia z rzędem temu, kto tutaj go dostrzeże. 

 W czasie spektaklu uśmiechnąłem się kilka razy, zaś z teatru wyszedłem poirytowany. Nie takiej komedii poszukiwałem. Nie mniej - sprawdźcie sami i przekonajcie się, czy Was to rozbawi. Jeśli komuś wystarczy, by spektakl był lekki, a dodatkowo zawierał nieśmiertelne muzyczne hity - może zaryzykować. Żeby tylko nie było, że nie ostrzegałem.

Ocena spektaklu: ⭐⭐⭐/10
Spektakl dla widzów wprawionych teatralnie: Nie
W czasie pokazu przedpremierowego 3 stycznia w teatrze nie było jeszcze właściwego plakatu spektaklu, stąd zdjęcie z takim banerem tam wywieszonym.


Recenzja wideo:


Galeria: