JAROSŁAW CISZEK

Wilczy Księżyc

Reżyseria: Agata Puszcz     Teatr: Teatr Rozrywki w Chorzowie
Data publikacji: sobota, 25.10.2025

Ocena:   4/10

Wilczy Księżyc

Powiedzmy to szczerze i miejmy z głowy: "Wilczy księżyc", najnowsza premiera w Teatrze Rozrywki w Chorzowie, to - oczywiście moim zdaniem - spektakl kiepski i nielogiczny na wielu poziomach. Czekałem na musicalowe show, które wywoła emocje, a otrzymałem mało składną próbę uwspółcześnienia historii o wampirach z przeciętną muzyką (kompozytor: Krzysztof Maciejowski), scenariuszem pełnym pretensjonalnego bełkotu, mało ciekawymi bohaterami i wątpliwą logiką świata przedstawionego. Za to - przyznajmy uczciwie - w większości nienagannie zagraną, za co tym bardziej trzeba pochwalić aktorów, którzy próbowali ocalić jakąkolwiek prawdę wśród morza słów, niepróbujących nawet brzmieć, jak realne rozmowy.

Mamy w tej opowieści miasteczko na końcu świata, do którego XXI wiek dotarł połowicznie - z jednej strony są telefony, aplikacje i współczesne ubrania, z drugiej - mieszkańcy odczuwają paniczny lęk przed krwiożerczymi wilkami i księżycem w pełni (której, jak się później okaże, nie są w stanie poprawnie obliczyć, ale jak widać aplikacje randkowe działają tam lepiej niż te naukowe). Mamy też dwie bohaterki, które na początku oznajmiają nam (w jednym z najbardziej pretensjonalnych dialogów) swoją potrzebę miłości i zmiany, która wniesie coś do schematycznego życia. Na szczęście do miasta przybywa wampirza świta, niosąca wizję przygody, a może nawet miłości. W sumie nie do końca wiadomo, bo z jednej strony historia została zbudowana w taki sposób, by kibicować temu uczuciu do wampira, z drugiej nie dostajemy jakiejś sensownej odpowiedzi, czemu bohaterka nie miałaby potem skończyć w mało przyjemny sposób, znany z wampirzych historii. O co chodzi wampirom, w sumie też nie wiemy za dobrze… Tropem naszych zjaw podąża Łowca i tu już w ogóle nie wiem, na ile świadomie postać ta została zbudowana w sposób parodystyczny, bo obok czerstwego humoru (i autentycznie zabawnego żartu z detektywistyczną tablicą) w II akcie człowiek ten staje się po prostu demonicznie czarnym charakterem. A potem już nie, po prostu odpuszcza. Warto też poświęcić chwilę na analizę jego antywampirycznych metod... Bo z jednej strony opisuje bardzo szczegółowo i dramatycznie co trzeba zrobić, by się takowego wampira pozbyć, a z drugiej okazuje się, że wystarczy kieszonkowe lusterko. Jako żywo nie kojarzę, by gdziekolwiek miało ono taką antywampirzą moc unicestwiającą, ale w sumie nie wiemy czy ma, bo potraktowana nim wampirzyca choć ginie to obiecuje wrócić. Jest jeszcze autentycznie intrygujący wątek mieszkającej gdzieś na skraju miejscowości outsiderki, która namawia do życia zgodnego z naturą, jednak finał tej postaci, wprowadzającej zdenerwowaną na mieszkańców ziemię i proekologiczne apele sensu ma tyle, co wszystko inne w tym dziełku.

Nie wiadomo co chciały zrobić tym spektaklem autorki: oddać hołd wampirycznej klasyce (na czele z "Tańcem wampirów", której uboższą i bardziej naiwną wersją zdaje się spektakl), zburzyć ją, zrobić z niej parodię i wydrwić, stworzyć romans czy manifest. Ten spektakl jest wszystkim po trochu i w żadnym z tych punktów nie jest niestety dobry. Największa w tym wina scenariusza (Zuzanna Bojda), ale i reżyserka (Agata Puszcz) nie próbuje ratować jakichś sensów. Nie pomaga też scenografia (jej autor to Szymon Szewczyk). No bo jeśli napędem historii (zawartym nawet w tytule!) jest księżyc, to dobrze byłoby, by unoszące się nad miastem wielkie, gładkie, białe koło nie składało się z dwóch połączonych części, między którymi biegnie wyraźna, pozioma linia. Umieszczenie w drugim akcie gigantycznych korzeni imbiru (przepraszam, nie potrafię myśleć o tym fragmencie dekoracji w inny sposób) nie pomogło. Jest też lokal - bar niczym z obrazów Hoppera, który dzięki obrotowej scenie mamy raz daleko, raz blisko (i co za tym idzie raz od przodu, raz od tyłu). Tylko obracanie nim nie wnosi nic, zwłaszcza jeśli podczas całej sceny dekoracja nam absurdalnie wiruje. Choreografia autorstwa Tobiasza Sebastiana Berga ma kilka momentów znakomitych, jak np. wjazd samochodem wampirzej paczki, która dzięki tancerzom w czarnych kostiumach płynnie się unosi i zmienia swoje miejsca. Zabieg ten, powtórzony później kilkukrotnie, zawsze wygląda znakomicie. Są też dobre zbiorówki, choć do tej pory nie mogę zrozumieć sensu kuriozalnego układu, który mieszkańcy tańczą na festynie.

Spektakl próbują ratować aktorzy. Absolutnie fenomenalna jest Irena Michalska jako Sara, która w ociekające banałem kwestie wniosła tyle życia i świeżości, że prawie dało się w nie uwierzyć. Była postacią z krwi i kości, była prawdziwa, wyróżniała się na tle swojej społeczności innością, umiejętnie łączyła hardość i zadziorność z młodzieńczą pasją i dążeniem do zmiany życia (aktorką grającą tę rolę w dublurze jest Sofiia Popova). Drugim najlepszym punktem spektaklowej obsady jest Natan Nogaj jako Kain, członek wampirzej świty. Wprowadza on w spektakl to, czego brakuje scenariuszowi, czyli humor, szczery dystans, konsekwencję i logikę w obrębie swojej osoby. Nie dziwota, że jego wejścia wzbudzały kolejne wybuchy śmiechu (i to takie bez ciarek zażenowania, jak żarty pokroju "niech babcia wrzuci drugi bieg"). Nie będę udawał - znam i pamiętam Natana z lat licealnych, ale z czystym podziwem i zazdrością, bez cienia stronniczej sympatii, patrzę na to, jak się rozwija i prezentuje swój talent. Mam problem z Mateuszem Sawielem (rola zakochanego w Sarze Darka), który cały I akt zagrał z jedną udręczoną miną, w dodatku musząc wygłaszać kwestie, że nie da się w nim zakochać bo jest potworem (mając wyraźnie na myśli nie tylko swą mroczną duszę, ale też przeoraną blizną twarz). Gdy słowa te padają z ust przystojnego człowieka, któremu (parafrazując "Shreka") "twarz to sam Michał Anioł dłutem haratał" (nawet jeśli raz mu się ono w tej bliźnie omsknęło), wzbudzać mogą uśmiech politowania. Z drugiej strony piosenka jego bohatera ze słowami "Serce bije mi za tobą" była jedyną, która jakoś mocniej mnie poruszyła (w ogóle po żadnej z piosenek nie rozległy się owacje). W ogóle Sawiel śpiewa jak sam anioł czy diabeł, w każdym razie zjawiskowo. Warto tu wspomnieć kolejny drobny brak logiki, bo zakochani spotykają się ze sobą dwukrotnie, a Sara siedząc obok uparcie twierdzi, że nie wie, jak wygląda jego twarz, podczas gdy on nawet nie próbuje jakoś jej ukrywać.

Rodziców Sary grają Marta Tadla i Tomasz Jedz, przy czym gdyby ten drugi nie dojechał kiedyś na spektakl gwarantuję, że nikt by się nie zorientował, bo nie ma kompletnie nic do zagrania. W dialogach matki umieszczono za to kilka zabawnych tekstów i aż szkoda, że nie rozciągnięto jakoś ich relacji, by zaprezentować mężczyznę udręczonego przez swoją ukochaną-zołzę. W roli przyjaciółki, Klary oglądamy Alicję Witomską i choć to kolejna bez pomysłu napisana postać, to gra aktorki jest dobra. Jej ukochaną-wampirzycę grają Aleksandra Dyjas (w oglądanej przeze mnie obsadzie - rola poprawna) lub Paulina Magaj-Szpak. Wspomnianego już Łowcę gra na granicy autoparodii Hubert Waljewski i mówiąc szczerze współczułem dobremu aktorowi, którego stać na dużo więcej. Intrygująca jest w swej roli Barbara Ducka, która emocjonalnie (choć nie bez potknięć) zaśpiewała finałowy song swojej postaci. Najciekawsza jest ona jednak jako tajemniczy element tła, popsuty dopisanym kontekstem. W wampirzej świcie mamy też Piotra Brodzińskiego, choć jest tu podobnie jak z ojcem Sary - postać zupełnie bez wyrazu i blaknąca przy wyrazistym koledze. Mamy jeszcze taksówkarza (Dominik Koralewski) i całą gamę mieszkańców miasteczka - postaci schematycznych, którym jednak próbowano nadać jakiś charakter z większym lub mniejszym skutkiem (to Paweł Stefan, Bartłomiej Kuciel, Weronika Zięba, Katarzyna Pawłowska, Dagmara Żuchnicka, Aleksandra Karch, Laura Łapowuchow, Dawid Pilszek, Łukasz Majowski i Krzysztof Konopka).

Na końcu główna bohaterka przekonuje nas, że można sobie zamanifestować czy też afirmować inne życie, inną historię, inny finał i ona to uczyni. Gdybym wierzył w teorię afirmacji, chętnie zamanifestował bym sobie lepszy spektakl o tej tematyce. Ale wystarczy odpalić playlistę z "Tańca wampirów" i świat stanie się odrobinę lepszy. Obok mnie na spektaklu siedziała pani (serdecznie pozdrawiam!) z ciekawością spoglądająca w mój notatnik. Gdy powiedziałem, że będę z tych notatek składał recenzję zapytała: "I co pan napisze o tym gniocie?". Odpowiedziałem, że samą szczerą ocenę i niewiele dobrego. Słowa dotrzymuję… Mam nadzieję, że mimo wszystko inni odbiorą tę historię lepiej. Czekam na Wasze komentarze na Facebooku, Instagramie i YouTube!

Ocena spektaklu: ⭐⭐⭐⭐/10


Recenzja wideo:


Galeria: