Boska!
Reżyseria: Tadeusz Łomnicki Teatr: Teatr Śląski im. S. Wyspiańskiego w Katowicach
Data publikacji: wtorek, 09.01.2024
Ocena: 8/10
No to teraz pierwsza pozytywna recenzja w tym roku i oby było takich więcej - "Boska" w Teatrze Śląskim w reżyserii Tadeusza Łomnickiego. Jestem fanem historii madame Florence Foster Jenkins. Może dlatego, że sam kompletnie nie umiem śpiewać i podobnie jak ona cierpię na przerost entuzjazmu nad talentem (chyba jednak mam trochę więcej samokrytyki, niż najgorsza śpiewaczka w dziejach).
Uwielbiam film "Boska Florence" z fenomenalną Meryl Streep. Historia, którą oglądamy w spektaklu, jest zdecydowanie bardziej kameralna i fabularnie podobała mi się mniej. Jednak zachowano klimat tej wyjątkowej opowieści, zaś wspaniali aktorzy wywoływali śmiech i wzruszenie w odpowiednich proporcjach. Bo taka jest historia Florence - śmieszy i wzrusza, ale też każe się zastanowić nad sensem sztuki, talentu i w ogóle naszego funkcjonowania. A także marzeń, na które możemy i powinniśmy sobie pozwolić.
"Artyści wchodząc na scenę nie chcą być oceniani, chcą być kochani" - mówi jeden z bohaterów spektaklu, więc z pewną powściągliwością piszę te kilka słów o występujących. Powiedzieć, że Grażyna Bułka jest jak zwykle znakomita, to nic powiedzieć. Uroczo fałszuje, wspaniale dialoguje, wypada przekonująco zarówno w samozachwycie, jak i w zderzeniu z nieoczekiwaną krytyką. Ta rola to jej kolejny majstersztyk i słusznie wywołuje aplauz publiczności! Niezbyt lubię Andrzeja Warcabę, ale w roli St. Claira sprawdza się znakomicie. Z kolei Mateusz Znaniecki jako pianista, choć jest bardzo dobry, to mam wrażenie, że kolejny raz odgrywa wciąż tę samą rolę tymi samymi środkami aktorskimi. Jego dyplomatyczne oceny głównej bohaterki są napisane i zagrane bardzo dobrze, choć miałem wrażenie, że nie wyszedł poza schemat postaci, które oglądaliśmy wcześniej w innych spektaklach. Ciekawa w roli szalonej przyjaciółki jest Barbara Lubos, choć szkoda, że nie możemy zgłębić rzeczywistego stosunku tej postaci do śpiewu boskiej Florence (nie daje na to szans scenariusz, podobnie zresztą jak w przypadku St. Claira. To właśnie słabość wersji teatralnej w porównaniu do filmowej). Przekonująca jako zimna krytyczka jest Ewa Leśniak (pojawiająca się z widowni - akurat siedziała tuż obok mnie), choć i tu mamy do czynienia z jakąś niekonsekwencją, gdy zostaje ona zderzona z wiadomością o występie w słynnej Carnegie Hall. Jako hiszpańska służąca Dorota Chaniecka wprowadza aspekt południowej żywiołowości.
Na osobne uznanie zasługuje Gosia Baczyńska odpowiadająca za kiczowate, przebogate i urocze kreacje głównej bohaterki (te poruszające się skrzydła!). Nieszczególnie podobała mi się za to złożona z udrapowanych materiałów scenografia autorstwa Ewy Mroczkowskiej (choć pojawiający się później podtrzymywany przez ptaki tiul, fontanna oraz bukiety kwiatów nieco nadrabiały). Dobrym pomysłem było też przebranie montażystów dekoracji we fraki, choć można by jeszcze popracować nad ich "choreografią"i synchronizacją. Podobało mi się też delikatne i sympatyczne nawiązanie do Krystyny Jandy i jej warszawskiej inscenizacji tego tytułu (zarejestrowanej także dla Teatru Telewizji). Problem miałem z dźwiękami fortepianu. Siedziałem tak, że instrument zasłaniał mi grającego na nim Mateusza Znanieckiego, ale mam wrażenie, że w scenach wprawek grał on na nim naprawdę. Przy trudniejszych utworach (a przynajmniej tak to słyszałem na swoim miejscu) pojawiało się nagranie i to dobiegające nie z okolic instrumentu, ale z systemu głośników, przez co wyraźnie słychać było różnicę w źródle dźwięku. Być może uda się jeszcze ten techniczny drobiazg poprawić.
To naprawdę świetna i bardzo optymistyczna komedia, z melancholijno-smutnymi wstawkami. Opowieść snująca się niespiesznie, dość krótka, ale dająca sporą dawkę optymizmu i nadziei, że realizacja marzeń rzeczywiście niezależnie od okoliczności wyjdzie nam na dobre. To nie jest opowieść o tym, że mając wielkie pieniądze można sobie pozwolić na wszystkie marzenia (choć po prawdzie trochę też). To opowieść o tym, że prawdziwej pasji nic nie jest w stanie stanąć na drodze. I że ona (samo)krytyki się nie boi. "Mogą mówić, że śpiewałam źle, ale nikt nie powie, że nie śpiewałam" - to zdanie z filmowej wersji od dawna kołysze mi się pod czaszką (zwłaszcza gdy koleżanki z domu kultury wymownie trzaskają drzwiami, jak zdarza mi się czasem coś podśpiewywać przy pracy). To zdanie niesie nadzieję i uspokaja. Róbcie to co kochacie, nawet na przekór światu i nie dajcie się zgnębić i stłamsić. Dziękuję Teatrowi Śląskiemu, że mi o tym przypomniał.
Ocena spektaklu: ⭐⭐⭐⭐⭐⭐⭐⭐/10
Spektakl dla widzów wprawionych teatralnie: Nie