JAROSŁAW CISZEK

Chłopacy

Reżyseria: Krzysztof Zygucki     Teatr: Teatr Śląski im. S. Wyspiańskiego w Katowicach
Data publikacji: środa, 19.03.2025

Ocena:   8/10

Chłopacy

"Chłopacy" w Teatrze Śląskim w Katowicach w reżyserii Krzysztofa Zyguckiego, czyli idealny materiał, który może łączyć, a pewnie wielu podzieli.

Spektakl powstał na podstawie książki "Młody Mungo" Douglasa Stuarta, która została przepisana przez odpowiadającą za tekst i dramaturgię Eugenię Balakireva. Dodano do niej XVI-wieczną gejowską sielanką pasterską „Piękny pasterz” Jacquesa de Fontany'ego. O sielance za chwilę - skupmy się na głównej opowieści - historii dwóch chłopaków otoczonych przez syf tego świata. I nie ma znaczenia, czy mówimy o rzeczywistym miejscu i czasie akcji, czyli robotniczym Glasgow lat 80' i ówczesnym bezrobociu, alkoholizmie, przemocy i wojnach katolicko-protestanckich, czy o dzisiejszych czasach, dzisiejszych sporach i problemach w kraju nad Wisłą. Bo historia młodych ludzi z wykolejonych rodzin, usiłujących odnaleźć się w świecie, otoczonych przez toksyczne wzorce i relacje, szukających miłości i akceptacji jest uniwersalna.

Jasne, ten spektakl mówi o homoseksualnej miłości, ale nie tylko, a chyba nawet nie przede wszystkim. Mówi o dorastaniu, o roli rodziny i przyjaźni, o odkrywaniu siebie (nie tylko w kontekście orientacji), o sprzeciwie wobec norm i schematów, o odwadze. A jednocześnie temat zakochania, czułości nie zostaje zepchnięty na dalszy plan. Mamy dwójkę zakochanych młodych, uczących się siebie, powoli i niepewnie stąpających po grząskim gruncie. Ich kontakt fizyczny, dotyk i uciekanie przed nim, niepewność czułości, to zachwycające studium subtelności, ale też ucieczka w uczucie i w siebie przed brutalnością otaczającego świata. To wielka sztuka pokazać coś wprost, ale subtelnie. Nie uciekać w metafory, nie ukrywać w kulisie czy za dekoracją, ale też nie epatować (homo)seksualnością. A jednocześnie wprowadzając uniwersalny w gruncie rzeczy, delikatny i czuły erotyzm przeszywający ciała zafascynowanych sobą ludzi.

Aż trudno uwierzyć, że tak dojrzale zrealizowana opowieść to reżyserski debiut laureata ubiegłorocznej edycji konkursu WyspianKiss Krzysztofa Zyguckiego (możliwość realizacji spektaklu była nagrodą). Zyguckiemu udało się stworzyć opowieść utkaną z subtelności, mądrze łączącą wątki i zmieniającą czas akcji, pokazującą grozę scen bez epatowania przemocą oraz znaleźć balans między dosłownością, a umownością. Takie sceny, jak toczone równolegle rozmowy dwójki bohaterów z ich rodzicami to majstersztyk. Wielka w tym zasługa choreografki Magdaleny Kaweckiej. Ileż siły, energii, ale i delikatnej subtelności ma ten taniec, ileż pokazuje ruch bohaterów, jak bardzo on ich definiuje!

Wszystko to nie byłoby możliwe bez aktorów. Główna dwójka bohaterów grana jest przez Jana Jakubika (chwaliłem go za "Wojnę i pokój") i Pawła Kruszelnickiego (widziałem go w nagłej dublurze w "Wielorybie", a wcześniej w "Inteligentach"). Ten pierwszy jest świadomy siebie i swojej orientacji, którą manifestuje w delikatności i subtelności oraz w sprzeciwie wobec norm, w które chce wtłoczyć go ojciec. Ten drugi ma odwagę szukać i się wtrącać. Jego otwartość nie ma jednak w sobie nic z brawury i podszyta jest ogromnym lękiem. Stoją za tym relacje z matką alkoholiczką, siostrą, bratem dowodzącym lokalnym gangiem i sąsiadką - ofiarą przemocy domowej. I w tym wyborze między stereotypową, agresywną męskością brata, a queerową delikatnością partnera musi niejako wybierać, choć zdaje sobie sprawę z tragizmu tej alternatywy. I szuka, kompulsywnie szuka siebie i swojego sposobu życia, co widzimy już wchodząc na widownię. Wciąż waha się czy być tym, który nosi otrzymany od brata składany nóż, czy jednak tym, który wyrzeka się przemocy.

Obaj aktorzy robią kawał znakomitej scenicznej roboty, choć pierwszeństwo należy się temu pierwszemu, który wykreował postać ciekawą, konsekwentną i pełnokrwistą. Znakomity jest też Maciej Kamiński w roli Hamisha - brata Munga, który postrzega przemoc jako jedyną drogę. Młodym aktorom partnerują doświadczeni członkowie zespołu grający wiele pozostałych ról męskich(Marek Rachoń)i kobiecych (Anna Kadulska). Oboje robią to mistrzowsko, pokazując wielką klasę i umiejętności.

Dużą rolę w opowieści odgrywa grająca niemal nieustannie muzyka (Joanna Szczęsnowicz), a także bardzo dobra scenografia Jerzego Basiury (te obrzydliwe pisuary, obdarte plakaty rockowych zespołów, odbite płytki i stara wanna, która - przyznaję, że dopiero gdy piszę te słowa, a nie w czasie spektaklu - skojarzyła mi się z frazą z kultowego przeboju "Jolka, Jolka": "W wielkiej żyliśmy wannie i rzadko tak, / Wypełzaliśmy na suchy ląd").

W obyczajową historię wkrada się nagle wspomniana już pasterska sielanka - ni to sen, ni metafora. Na pewno jakiś manifest inności. Tylko po co? Reżyser mówi, że dla przełamania grozy opowieści. Tak, przełamuje ją, ale jednocześnie wybija nas z jej torów. Sypiący się brokat i uwijanie się w kraciastych spódnicach ma być kontrapunktem dla grozy świata, ale czy na pewno ktokolwiek chce właśnie takiej rzeczywistości? Czy wobec pokazania zwykłej historii o szczęściu dwójki młodych, zakochanych ludzi, należy ją podbijać do poziomu gay pride i loveparade? Moim skromnym zdaniem scena - choć dowcipna i dobrze zagrana - mocno osłabiła dialogiczną rolę spektaklu. Podobnie jak część zawartych w nim żartów. Dobrze, że pojawił się humor. Jest go nawet sporo, ale tekst z "13 posterunku" o zabijaniu dziadka, którego nie ma bohater... No jakoś odczułem zgrzyt. Rozjechała mi się znaczeniowo też cała scena z wielokrotnie przywoływaną w tekście i odpowiedzialną za całe zło Margaret Thatcher.

Mimo wszystko ciężko pozostać wobec tej historii obojętnym. Wobec zwyczajności zakochania, wobec subtelności dotyku, wobec potrzeby bliskości drugiego człowieka, w którego ramionach można się chronić przed światem. W filmowych i serialowych historiach postaci LGBT+ pojawiają się czasem bez względu na sens fabuły, co budzi społeczne opory. Pokazywane w centrum często epatują albo seksualnością, albo swoim cierpieniem. Ten spektakl może być przeciwwagą, choć pewnie i tak część widzów wyrobi sobie o nim zdanie jeszcze przed jego obejrzeniem. A ja wyszedłem poruszony i rezonuje we mnie nie tyle historia, co obrazy, jakie udało się na scenie pokazać.

Ocena spektaklu: ⭐⭐⭐⭐⭐⭐⭐⭐/10
Spektakl dla widzów wprawionych teatralnie: NIE, choć na pewno nie jest to opowieść dla wszystkich.


Recenzja wideo:


Galeria: