Folwark zwierzęcy
Reżyseria: Jan Klata Teatr: Teatr Śląski im. S. Wyspiańskiego w Katowicach
Data publikacji: czwartek, 25.04.2024
Ocena: 8/10
Recenzję "Folwarku zwierzęcego" w reżyserii Jana Klaty w Teatr Śląski im. Stanisława Wyspiańskiego w Katowicach chciałbym zacząć od publiczności. Po pierwsze - bardzo ucieszyła mnie ogromna liczba młodych ludzi na widowni. Może to powtórka przed maturą, może wysyp nauczycieli z pasją zarażających do teatru i czytania, może jakaś specjalna promocja o której nie wiem, bo nie do mnie była skierowana. Ale coś innego jeszcze bardziej zwróciło moją uwagę. Wiadomo o czym jest spektakl i książka Orwella - metafora socjalizmu w wydaniu zwierzęcym: deprawująca władza, rewolucja pożerająca własne dzieci i szczytne ideały przeradzające się w mroczny terror. Potwornie smutny obrazek i myliłby się ten, kto uznałby go za zdeaktualizowany po upadku państw komunistycznych. A jednak te obłudne teksty głoszone przez bohaterów - udawana solidarność i cynizm - wciąż obecne w polityce nie tylko polskiej i na każdym szczeblu - wywoływały na widowni salwy śmiechu. Może na tym polega nasza narodowa tragedia, że to, co winno nas przerażać, uczyć, zapalać w naszych głowach czerwone lampki - bawi. Wciąż uważamy tak: może i naród jest głupi, ale ja jestem odporny na te manipulacje. I włączamy ulubioną telewizję, portal czy radio, dając się ogłupiać cynicznej, politycznej wizji. Jeśli ta spektaklowa - nomen omen - świńska obłuda nas bawi, czy mamy szansę coś na dziś z tego tekstu wyciągnąć?
Ale skoro chcę coś z tego tekstu wyciągać, to najlepszy znak, że spektakl się udał. Na początku za znakomitą pracę chciałbym pochwalić aktorów - tak w scenach zbiorowych, jak i indywidualnych wypadają wiarygodnie. Są konsekwentnie prowadzeni i doskonale wyważeni w symbolicznym pokazaniu animalistycznego pierwiastka. Na szczególe gratulacje zasługuje Nina Batovska w roli Molly oraz świński tercet - Bartłomiej Błaszczyński, Marcin Gaweł i Michał Piotrowski. Świetnie wypada zwłaszcza ten ostatni w scenie szalonego tłumaczenia zasadności budowy wiatraka kończącej pierwszy akt. Ale i na początku, gdy powtarzają pojedyncze słowa świńskiego nestora, Majora (Roman Michalski), wypadają wspaniale. Wzruszył mnie znowu Grzegorz Przybył jako pracujący coraz ciężej koń Bokser oraz Ewa Kutynia jako jego małżonka Koniczynka. Także psi kwartet, który tworzą Aleksandra Bernatek, Paweł Kempa, Dawid Ściupidro i Arkadiusz Machel (może nieco zbyt przerysowany, trochę przypominał mi hieny z Króla Lwa), oraz zabawny owczy tercet (Katarzyna Błaszczyńska, Alina Chechelska, Kateryna Vasiukova) to świetne kreacje zasługujące na pochwałę. Poprawnie w swoich rolach wypadają Jerzy Głybin, Ewa Leśniak oraz Aleksandra Przybył, za to niezbyt podobała mi się w swoim monologu Anna Kadulska w roli kruka. Choć to nie wina aktorki - wydaje mi się, że poza początkową sceną ciekawego umieszczenia jej na balkonie trochę zabrakło pomysłu na jej dopracowanie.
No dobrze, więc cóż o samym spektaklu? Generalnie mi się podobał. Dobrze, że nie robiono z aktorów na siłę zwierząt; dobrze, że w miarę wiernie oddawany był tekst i przekaz powiastki Orwella. Wrażenie robią sceny zbiorowe (bitwa pod oborą, plucie, panika, czytanie książek), ale i prawie każdy ma moment, by zabłysnąć indywidualnie. Doskonale też wprowadzono nas w to kto jest kim i o co będzie chodziło. No i naprawdę długa i naprawdę mocna scena egzekucji - przejmujące piękno... Niestety wydaje mi się, że im dalej tym gorzej. Nie wiem po co nagle pojawiły się gumowe zwierzęce maski, zwłaszcza... goryli (sic!). Dodany fragment z wiersza Brzechwy o szczęśliwych zwierzętach też wydał mi się wstawiony na siłę, podobnie jak wykład na temat ilości zabijanych przez ludzi zwierząt (tak, to wstrząsające statystyki, tu używane do obrony nowego terroru, nie mniej można było tę scenę po prostu dopracować, byśmy nie mieli wrażenia jej odklejenia od całości). Nie rozumiem też sensu ponownego pojawienia się i upadku Grzegorza Przybyła na gumowe zabawki po (naprawdę świetnej!) przemowie Marcina Gawła do publiczności na temat okoliczności jego śmierci. Zupełnie nie przemówił też do mnie przeciągnięty (zwłaszcza w przygotowaniach tej kolacji) finał. Wprowadzenie korporacyjnej nowomowy dało w tej ponurej wizji "zczłowieczenia świni" (alegorii ześwinienienia człowieka) aspekt groteskowo-komiczny, a chyba nie o to powinno tutaj chodzić. Poza tym dobrze wcześniej pokazane "roztycie" będących u władzy świń nagle znika pod garniturami - to drobna w sumie, acz zadziwiająca niekonsekwencja.
Niezbyt podobała mi się spektaklowa muzyka, za to znakomity efekt dała praca Justyny Łagowskiej, która odpowiadała za scenografię (dominantą był wielki mur na obrotowej platformie - chyba lepiej byłoby jedynie przykryć widoczne koła mechanizmu), kostiumy i reżyserię światła.
Podsumowując - warto się pochylić nad wciąż aktualnym tekstem, warto też na pewno zobaczyć spektakl. Jest - mimo mankamentów - naprawdę bardzo dobrą inscenizacją ze znakomitymi rolami aktorskimi i momentami, które zapadną w pamięć. I przesłanie na koniec do każdego - nie bądźmy świniami dla siebie nawzajem. Tylko tyle i aż tyle...
Ocena spektaklu: ⭐⭐⭐⭐⭐⭐⭐⭐/10
Spektakl dla widzów wprawionych teatralnie: Nie