Godej do mie
Reżyseria: Robert Talarczyk Teatr: Teatr Śląski im. S. Wyspiańskiego w Katowicach
Data publikacji: środa, 04.12.2024
Ocena: 8/10
Gdy szedłem na spektakl "Godej do mie" Teatru Śląskiego im. S. Wyspiańskiego w Katowicach, który grany jest w jednym z pokoi Hotelu Diament Plaza (przy ul. Dworcowej), zastanawiałem się nad przedstawieniami z czasów wojny czy komunizmu, granymi właśnie w ten sposób - w mieszkaniach, z ludźmi siedzącymi dookoła aktorów, na wyciągnięcie ręki. Jasne, że wnętrza te nie były raczej luksusowe i nie słyszało się tam aktorów mówiących o codzienności, a raczej patetyczne frazy największych poetów minionych epok, ale w gruncie rzeczy przeżycie intymnego kontaktu ze sztuką w obu przypadkach ma szansę być bardzo ważnym i potrzebnym doświadczeniem.
A potem pomyślałem sobie, jak pojemne jest to, co nazywamy teatrem. Z jednej strony to inscenizacyjne rozpasanie musicali z setką osób na scenie i gigantyczną scenografią, z drugiej - dwójka aktorów w hotelowym pokoju. I jedno, i drugie, i wszystko, co pomiędzy, może zachwycać, jeśli jest szczere, dobrze zrobione i coś wnosi. Tutaj mamy spełniony każdy z tych warunków.
Wizyta w tym specyficznym teatrze, w jaki zamienia się fragment Diamentu (jednocześnie nie przestając przyjmować gości i ciesząc się, z tego co zauważyłem, dobrą frekwencją), rozpoczyna się jak zwykle od sprawdzenia biletu. Windą wjeżdżamy na ostatnie, 5 piętro, gdzie lampką prosecco (lub wina bezalkoholowego) wita nas dyrektor hotelu. Zostawiamy kurtki i już za chwilę wprowadzają nas do trzypokojowego apartamentu. To ciekawe, jak niepewni siebie stają się ludzie w niecodziennej sytuacji. Delikatnie oglądamy się po sobie - te miejsca wokół, wyściełana, długa ławka zapewne dla nas, ale czy można usiąść na krześle, czy to już dekoracja? Po chwili teatralne małżeństwo zaczyna grać. Rozmowa jest poważna, miesza śląską godkę z polszczyzną literacką (przy czym nikt nie powinien mieć kłopotów ze zrozumieniem czegokolwiek). Cytując opis "Godej do mie" ze strony teatru, spektakl "to opowieść o dwójce ludzi, którzy zamknięci w luksusowej przestrzeni penthouse’u z widokiem na dzisiejsze Katowice zmagają się z demonami przeszłości. (...) Spróbujmy zmierzyć się z tą niezwykle intymną opowieścią małżonków, którzy przeżyli najbardziej traumatyczne doświadczenie w swoim wspólnym życiu".
Aktorzy nie rozmawiają tylko ze sobą. Gdy zostają sami, swobodnie łamią czwartą ścianę zwracając się do widowni. Nie mają też problemu, by nie wychodząc z roli przeprosić ludzi blokujących dostęp do szafek czy tarasu. Zresztą na taras zaproszeni są też wszyscy widzowie. I dobrze, bo Katowice z tej perspektywy prezentują się znakomicie. Przechodzimy też za bohaterami do sypialni, otaczając łóżko w którym leżą (znowu to dziwne uczucie, gdy skłaniają nas do wstania i pójścia za nimi). Życiową historię nieprzepracowanych traum wspomagają też bardzo dobre projekcje, wyświetlane na ekranie telewizora.
Agnieszka Radzikowska i Dariusz Chojnacki są w swoich rolach świetni. To od ich wiarygodności zależało powodzenie całego projektu. Walczą ze sobą i o siebie, kochają się i nienawidzą za to, co się stało, bo wiedzą że choć trudno być ze sobą, bez siebie lepiej nie będzie. Nie mniej ciekawe niż patrzenie na nich jest jednak obserwowanie twarzy innych widzów. Układ widowni w tej specyficznej przestrzeni daje nam możliwość studiowania palety reakcji na prezentowane treści.
Choć nasza grupa okazała się bardzo "grzeczna", fascynujące są opowiadane przez aktorów historie, jak bardzo swobodnie czują się w tej przestrzeni niektórzy: dogadując, zaglądając w różne miejsca, biorąc w ręce rekwizyty. A co gdybyśmy zostali z bohaterami dłużej? Przypomniał mi się słynny sześciogodzinny performance Mariny Abramović z 1974 roku, w którym serbska artystka po prostu stała nieruchomo, pozwalając widowni robić z nią to, na co mieli, co z czasem dało widzom pretekst do zadawania jej bólu.
Na szczęście tym razem po półtorej godzinie na hotelowym telewizorze wyświetlił się napis "koniec". I dobrze - to idealny czas na właśnie taką prozaiczną w gruncie rzeczy historię rodzinną (powtórzę z poprzedniej recenzji - banalną tak, jak banalnym jest codzienne życie każdego z nas) z dyskusją o śląskości w tle. A może właśnie na pierwszym planie? Może właśnie na te kwestie tożsamościowe i walkę o swoje korzenie powinniśmy najbardziej zwracać uwagę? I na to, że niezależnie od stosowanego języka czasem nie umiemy wyrazić swoich emocji i dogadać się z drugim człowiekiem.
Wieczór kończy kolacja w hotelowej restauracji, podczas której mamy okazję porozmawiać z aktorami. Jak mówią marzyło im się, by móc bezpośrednio po tym, jak zagrają usłyszeć i przekonać się, jak ludzie ich odbierają i jak przeżyli to, co zobaczyli. A że do tego jest smacznie (i znów jest szansa napić się wina) rozmowa płynie wspaniale. Bo Dariusz Chojnacki i Agnieszka Radzikowska to nie tylko wielcy aktorzy śląskiej sceny, ale też zajmujący i zwyczajnie bardzo sympatyczni ludzie. I choćby dla spotkania z nimi, warto zobaczyć ten wyjątkowy, intymny, hotelowy spektakl, który został napisany i wyreżyserowany przez wielkiego propagatora śląskości i dyrektora Teatru Śląskiego Roberta Talarczyka.
Ocena spektaklu: ⭐⭐⭐⭐⭐⭐⭐⭐/10
Spektakl dla widzów wprawionych teatralnie: NIE
Recenzja wideo pojawi się za kilka dni - niestety przez chorobę mój głos wciąż nie wrócił do normalnego brzmienia.