JAROSŁAW CISZEK

Miło cię było zobaczyć

Reżyseria: Stanisław Chludziński     Teatr: Teatr Śląski im. S. Wyspiańskiego w Katowicach
Data publikacji: czwartek, 28.11.2024

Ocena:   7/10

Miło cię było zobaczyć

Recenzję spektaklu "Miło cię było zobaczyć" w reżyserii Stanisława Chludzińskiego w Teatrze Śląskim w Katowicach zacznę od krytyki. Nie poprzestańcie jednak na niej, bo dalej pada wiele ciepłych słów. Ale muszę zacząć od początku.

Spektakl grany jest na Scenie w Malarni. Nie byłem tam nigdy wcześniej. Foyer w tej przestrzeni jest maleńkie, większość ludzi po oddaniu kurtek musi stać dość gęsto upchniętych. Nie to jest jednak problemem. Po pierwszym dzwonku (10 minut przed spektaklem) zostajemy wprowadzeni nie do sali, gdzie odbywa się zasadnicza część spektaklu (na piętrze), ale do jakiejś innej dość dużej przestrzeni. Krzeseł wystarczyło w niej dla mniej niż połowy widzów. W dodatku ci, którzy stali, zasłaniali siedzącym. Jakby tego było mało, wpuszczające widzów panie chwilę przed 19 otworzyły dwa okna. Wątpię, czy powiew listopadowego chłodu przypadł do gustu elegancko ubranym starszym paniom, które stały lub siedziały bliżej… Przy ustawionej tam ławeczce rozgrywa się pierwsze 10 minut spektaklu, co łącznie daje nam już 20 minut w pozycji stojącej. I o ile nie jestem jeszcze taki stary, to nie mogłem pozbyć się pytania, co gdybym zabrał na spektakl np. mamę? Czy ktoś ustąpiłby jej miejsca, czy niekoniecznie? Można wymyślić przynajmniej kilka, jeśli nie kilkanaście sposobów na umieszczenie tej sceny we właściwej przestrzeni, z siedzącymi na widowni oglądającymi (choćby projekcja, albo klimatyczny zapis rozmowy w formie audio, wreszcie nie pokazywanie jej lecz opowiedzenie w pierwszych minutach). Nie wiem czemu zdecydowano się na tak niekomfortową dla nas wizję, która w dodatku naprawdę nie wnosiła wiele.

Koniec narzekania (no prawie, jeszcze jedno zastrzeżenie za chwilkę), bo o godz. 19.15, gdy już zasiadłem na widowni moje nerwy zostały ukojone. Historia przypadkowego (prawie) spotkania po 20 latach osób, które kiedyś były w sobie zakochane, a teraz mają swoje połamane i nieszczęśliwe życiorysy, jest w gruncie rzeczy banalna. Banalna jak losy Hani i Wojtka. Kto spodziewa się głębokich życiowych metafor, może wyjść rozczarowany (choć jest trochę o psychologii i trochę o astrofizyce). A jednak takiej dobrej, codziennej banalności nam potrzeba. Takich, zwyczajnych ludzkich bohaterów czy raczej antybohaterów dnia codziennego. W takiej zwyczajnej rozmowie, będącej spektaklowym odpowiedniku zadzwonienia po pijanemu do byłej dziewczyny czy chłopaka. Ilu z nas próbowało prowadzić takie rozmowy na żywo, ilu robiło to w swoich głowach? I czy na pewno będzie nam lepiej, kiedy wyrazimy te swoje myśli, wątpliwości i zastrzeżenia na głos? Czy stara miłość nie rdzewieje, czy ludzie się zmieniają (albo jak bardzo), czy stare nagrania, dawne piosenki (a słyszymy w spektaklu "Purple Rain" Prince'a, "Against All Odds (Take A Look At Me Now)" Phila Collinsa i… "Gumisie" Andrzeja Zauchy) mogą wskrzesić to, co minęło bezpowrotnie?

Tekst, który wraz z reżyserem spektaklu Stanisławem Chludzińskim, stworzył Bartosz Cwaliński, traktuje bohaterów z dużą czułością, naturalnością. Nie brakuje w nim refleksji, ale też humoru i szczerego śmiechu. Są tu zdania, pod którymi czasem ciężko się nie podpisać, są żale, które tkwią jak zadra w wielu z nas (choć pod koniec spektaklu miałem już lekkie wrażenie przesytu i przewidywalnego przekombinowania w scenie z tabletkami). Nie miałyby jednak żadnej siły rażenia, gdyby nie znakomite, do bólu prawdziwe, głębokie i szczere aktorstwo. Agnieszka Radzikowska i Michał Żurawski naprawdę stali się na chwilę swoimi postaciami, zupełnie jakby to oni, a nie ich bohaterowie toczyli jakąś grę z własną opowieścią. Ciężko jest grać skrajne stany emocjonalne przez popadania w przesadę, ciężko równoważyć wściekłość czułością, ciężko uciekać w milczenie czy – przeciwnie – w rozgadanie, wobec bezradności. Właśnie ta ich bezradność i zagubienie robią największe wrażenie i zapadają w pamięć.

W spektaklu pojawiają się jeszcze projekcje z młodszymi wersjami bohaterów (zagrali w nich Anna Bielawska i Kamil Żebrowski). Szkoda, że – i tu moje drugie, tym razem drobne zastrzeżenie – nie wszyscy mogą je widzieć jednakowo dobrze – z mojego miejsca przy ścianie nie widziałem telewizora, zaś projekcja na suficie sprawdzała się, mówiąc szczerze, średnio. Wiem, że nie miały być one w centrum, ale jednak wolałbym móc przyjrzeć im się dokładniej.

Jeśli ktoś w teatrze ceni sobie życiowość i prawdziwość opowiadanych historii, możliwość obcowania z niemal rzeczywistymi ludźmi i podglądanie ich w emocjonalnych skrajnościach, to opowieść właśnie dla niego. Więc na pewno miło będzie Was zobaczyć na widowni.

Ocena spektaklu: ⭐⭐⭐⭐⭐⭐⭐/10 (jedną gwiazdkę odejmuję za początek)
Spektakl dla widzów wprawionych teatralnie: NIE


Recenzja wideo:


Galeria: