JAROSŁAW CISZEK

Strach zżera duszę

Reżyseria: Jędrzej Piaskowski     Teatr: Teatr Śląski im. S. Wyspiańskiego w Katowicach
Data publikacji: środa, 24.09.2025

Ocena:   5/10

Strach zżera duszę

Hubert Sulima (tekst i dramaturgia) i Jędrzej Piaskowski (reżyseria) zawitali do Teatru Śląskiego tworząc spektakl "Strach zżera duszę". W założeniu to "melodramatyczna tragifarsa inspirowana twórczością Rainera Wernera Fassbindera". Ciężko odwołać mi się do inspiracji, ale choć bardzo lubię mieszanie spraw poważnych z humorem i płynne przechodzenie od spraw istotnych do błahych (rzeczywiście lub pozornie), to w estetyce tego twórczego duetu nie odnajduję się zupełnie (to drugi ich spektakl, który oglądałem). 

Ale zarzut wydaje mi się nieco poważniejszy ze względu na poruszoną tematykę, bo zmarnowano potencjał, by w przekonujący i wartościowy sposób opowiedzieć o ważnym zagadnieniu. Można było zrobić to na poważnie (i takie tony są w tym spektaklu, wtedy zresztą jest on najlepszy), można było na wesoło, ale dlaczego sięgnięto po humor rodem z kabaretowych maratonów i to tych w gorszym guście? Poczucie humoru jest rzeczą bardzo subiektywną - sam uśmiechnąłem się tutaj kilka razy, ale choć śmiechu po widowni niosło się sporo, to w wielu momentach nie umiałem się weń włączyć, co potęgowało frustrację.

Sama historia opowiada nam o młodej Ukraince (bardzo dobra Nina Batovska) robiącej w Polsce dużą karierę (choć jednocześnie mieszkającej kątem we własnym salonie sprzedażowym, co jakoś mocno logicznie nie spina się w całość, ale kto by się tu przejmował logiką) i posiadającej salon luksusowych mebli, która zakochuje się w starszej Polce - przeoranej przez życie sprzątaczce, starszej od siebie o 20 lat. Tę drugą gra Violetta Smolińska i jest ona zdecydowanie najjaśniejszą gwiazdą przedstawienia. Powiem więcej - wszystkie sceny bez niej rozłażą się i niewiele wnoszą (co irytuje tym bardziej, że spektakl trwa ponad 2 godziny, choć spokojnie i bez straty można by zmieścić go w połowie tego czasu). To ciepło i naturalny dowcip tej postaci wnosi najwięcej humoru i zdecydowanie nie potrzebowaliśmy dodatkowego "dośmieszania" chłopem przebranym za babę i babą przebraną za chłopa.

Poruszone problemy związku dojrzałych kobiet po przejściach w polskiej rzeczywistości, a także uprzedzeń wobec Ukraińców, są ważne i rzeczywiste i naprawdę wydaje mi się, że można było zgotować im lepszą, mądrzejszą i bardziej spójną oprawę. Tymczasem poza uroczymi scenami otrzymaliśmy też momenty wyjęte z "Trudnych spraw", a nawet "Daleko od noszy", żonglowanie stereotypami (bo przecież typowa polska rodzina to kobieta w panterce z czarnoskórym, małym Brajanem, przemocowym konkubentem i bratem ćwierćintelektualistą skłonnym do bijatyki) i jakże głębokie zestawienie orędownika 500+ z małego, powiatowego miasta, który kupił za pierwsze świadczenie nowe buty z... Hitlerem (w wizji starszej Ślązaczki staje się on wręcz jego inkarnacją, za którą zresztą tęskni przekonana, że on wróci). Mam też wrażenie (choć to marginalny problem), że panowie odpowiadający za spektakl nie do końca rozumieją tak błahą sprawę, jak system rozliczeń mieszkaniowych w bloku i wynikającą zeń konieczność zgłaszania osób stale zamieszkujących określony lokal (bez różnicy czy są rodziną, kochankami czy współlokatorami), by właściwie naliczać opłaty za wywóz śmieci. Jest tu też trochę niepotrzebnych wulgaryzmów (spektakl dla widzów pełnoletnich), dialogów pustych i plastikowych, jak używane tu kieliszki do szampana, sporo dłużyzn (cisza, taniec z miotłami, projekcja filmowa) i brak pointy, bo spektakl kończy się, najkrócej mówiąc, z czapy (w dobrej w założeniu, ale ogarniętej kabaretową nutą scenie chęci zakupu grobu).

Ciężko zarzucić coś pozostałym aktorom, bo grają co im kazano i robią to dobrze, nierzadko bawiąc się przyjętą estetyką. Alina Chechelska w kolejnych wcieleniach udowadnia ogromny talent parodystyczno-komiczny, ale niestety nie w wydaniu, który chciałbym oglądać w takiej historii. Podobnie w kolejnych rolach prezentują się Dorota Chaniecka (najbardziej podobał mi się jej wykład wypełniony spiskowymi teoriami, choć to też pasmo klisz i stereotypów) oraz nieco słabsi Paweł Kruszelnicki i Kateryna Vasiukova. Jest jeszcze Andrzej Dopierała jako (między innymi) wspomniana podstarzała kobieta no i cóż... znów muszę napisać, że chłop przebrany za babę zwykle sprawdza się jedynie w kabarecie (choć są wyjątki, choćby spektaklowa "Tootsie" w Teatrze Rozrywki), a choć w jego roli przynajmniej nie było zbędnego szarżowania, pozostaje pytanie "po co?".

To nie był najgorszy spektakl, ale formuła zbioru kolejnych scenek, kabaretowy humor i co najważniejsze zatracenie w tym wszystkim sensu i celu opowieści wydaje mi się poważną przewiną. Przyjęta estetyka mogłaby bronić się jedynie wówczas, jeśli przyjmiemy założenie, że autorzy chcieli pokazać nam, iż cały świat poza zakochanymi dwiema kobietami, jest jednym wielkim szaleństwem i wariactwem. Ale natłok wątków, mieszanie stylów i ogólna niespójność każą widzieć tu raczej słabość niż siłę. Szkoda, bo zmarnowano duży potencjał na dobrą historię. Nie ważne - na smutno, czy na wesoło. Byle nie tak...

Ocena spektaklu: ⭐⭐⭐⭐⭐/10 (z czego przynajmniej połowa dla samej Violetty Smolińskiej)


Recenzja wideo:


Galeria: