Wieloryb
Reżyseria: Cezi Studniak Teatr: Teatr Śląski im. S. Wyspiańskiego w Katowicach
Data publikacji: czwartek, 30.01.2025
Ocena: 8/10
A więc po dłuższej przerwie wracam do recenzowania i obiecuję, że teksty i filmy będą się teraz pojawiały znacznie częściej. Na pierwszy ogień grudniowa premiera Teatru Śląskiego - "Wieloryb" Samuela D. Huntera rozsławiony przez film Darrena Aronofsky'ego. W Katowicach wyreżyserował go Cezi Studniak, a spektakl jest polską prapremierą tego utworu.
Nawet ci, którzy - jak ja - nie widzieli filmu, pewnie kojarzą, że to historia ekstremalnie otyłego mężczyzny, który zamknięty w czterech ścianach i uwikłany w przeszłe i teraźniejsze relacje zmierza ku samozagładzie. Nie ma łatwej przeszłości (porzucona żona i córka, odejście do partnera i jego śmierć), a obecne położenie i wizja nadchodzącego kresu sprawiają, że zamierza on rozliczyć oraz pozamykać kilka spraw. Stąd próba odbudowy więzi z córką, a także mogąca być kluczem do wyjaśnienia okoliczności śmierci ukochanego, nietypowa relacja z młodym mormońskim kaznodzieją. Jest jeszcze przyjaciółka, sprawująca nad nim opiekę i umożliwiająca mu w miarę normalne funkcjonowanie oraz studenci, których uczy pisania przez internetowy komunikator.
Spektakl Studniaka to przede wszystkim opowieść o tych relacjach, o piekle samotności i piekle jakie gotuje nam obecność innych oraz jakie sami ściągamy na siebie przez kłamstwa, maski i złe wybory. To nie studium medyczne przypadku, nie opowieść o skrywanym i uwolnionym homoseksualizmie czy nawet nieodpowiedzialnym rodzicielstwie - to tylko okoliczności, stanowiące próbę sięgnięcia do uniwersalnej prawdy o ludziach. I to się katowickiemu spektaklowi udaje - otrzymujemy rzetelny teatr psychologiczny, naturalistyczny, uniwersalny, ze znakomitym aktorstwem. Tym silniejszy, że na scenie kameralnej mamy aktorów na wyciągnięcie ręki.
Najbardziej poruszyła mnie Mary w wykonaniu Kariny Grabowskiej - kobieta uwikłana w alkoholizm, beznadzieję, ale też nigdy nie pogodzona z odejściem męża. Znakomita była Katarzyna Błaszczyńska jako Liz, sprawująca nad bohaterem opiekę, przyjaciółka bez której niewątpliwie by sobie nie poradził, ale jednocześnie czyniąca relację z nim mocno toksyczną. Jest w niej coś z ikonicznej siostry Ratched z "Lotu nad kukułczym gniazdem", ale przecież jej intencje, jej przyjaźń są szczere. A jednak toksyczne, jak toksyczna może być miłość, przyjaźń i przywiązanie jeśli jesteśmy od drugiej osoby zależni. Na spotkaniu z aktorami po spektaklu grająca córkę Ellie Aleksandra Przybył powiedziała, że usłyszała od reżysera "masz być totalnym złem". I wzięła sobie te słowa mocno do serca, przez co jej rola, choć budowana znakomitym aktorskim warsztatem, wydaje mi się jednak nadmiernie przesadzona i przerysowana. No i oczywiście Charlie - Artur Święs świetnie pokazujący fizyczną ułomność i ograniczenia swojego bohatera, wycofany, zrezygnowany, przepraszający, a chwilę później pełen determinacji. To rola, której się wierzy, choć budowana bardzo subtelnymi środkami. Cieszę się, że w ramach spotkania z aktorami dowiedziałem się, że oglądany w roli Starszego Thomasa Paweł Kruszelnicki do obsady "Wieloryba" wszedł… na dwa dni przed spektaklem, jako nagłe zastępstwo za grającego na co dzień Dawida Ściupidro. Ten 24-letni student III roku Akademii Sztuk Teatralnych znany katowickim widzom ze spektaklu "Inteligenci" robił co mógł, by nie odstawać od starszych kolegów i ewidentnie zabrakło czasu, by stworzyć pełną rolę (wierzę, że mu się to uda, o ile zostanie w obsadzie).
Postać Thomasa, mormońskiego kaznodziei, jest o tyle ważna, że wprowadza do tekstu dodatkowe piętro znaczeniowe. Dyskusje o Biblii, wieczności i religii są ważną częścią spektaklu, a brak prostych odpowiedzi i topornego ataku stają się dodatkowym walorem.
Pochwalić trzeba naturalistyczną scenografię, którą zaprojektował (odpowiadający także za poruszający plakat) Michał Hrisulidis, oraz kostiumy - dzieło Barbary Sikorskiej-Bouffał. Przede wszystkim oczywiście kostium pogrubiający głównego bohatera zawieszony gdzieś między dosłownością a symbolizmem i znakomicie ogrywany przez Święsa.
Mimo wszystkich zalet dostrzegam też wady - przede wszystkim uważam, że spektakl jest nieco za długi (ponad 2 godziny) i spokojnie można by wyciąć jakiś kwadrans lub nawet pół godziny. O ile sceny dialogowane bronią się wyśmienicie, problematyczne były dla mnie niektóre nazbyt rozbudowane przerywniki (zwłaszcza scena tańca córki w stroboskopowym świetle - chyba pierwszy raz musiałem w teatrze zasłaniać oczy, tak nieprzyjemnym doświadczeniem była intensywność świetlnego pulsowania).
Warto wybrać się do Śląskiego na "Wieloryba". To niełatwa, choć nie pozbawiona ciepła i humoru opowieść o wyzwoleniu i uwolnieniu, o ograniczeniach, kłamstwie i relacjach oraz bagażu, z którego niczym ze zbędnych kilogramów musimy się wyzwolić. I - zupełnie na marginesie, choć ważna i aktualna - zdrowotna przestroga przed nadmiarem śmieciowego jedzenia i brakiem dbania o siebie.
Ocena spektaklu: ⭐⭐⭐⭐⭐⭐⭐⭐/10
Spektakl dla widzów wprawionych teatralnie: NIE