JAROSŁAW CISZEK

Wojna i pokój

Reżyseria: Janusz Opryński     Teatr: Teatr Śląski im. S. Wyspiańskiego w Katowicach
Data publikacji: niedziela, 29.09.2024

Ocena:   7/10

Wojna i pokój

Zaskakuje mnie ostatnio Teatr Śląski w Katowicach, jeśli chodzi o czas trwania spektakli. Tyle co pisałem, że nie spodziewałem się ponad 2,5h spektaklu "Zanurzenie", a tymczasem przydarzyło mi się coś zupełnie odwrotnego. Szedłem na spektakl "Wojna i pokój" w reżyserii Janusza Opryńskiego ze świadomością, iż mamy do czynienia z przeniesieniem na scenę książki Lwa Tołstoja liczącej - bagatela - jakieś 1600 stron. W dodatku, jak zapowiadał reżyser i autor scenariusza, wzbogaconej jeszcze o "Wojnę peloponeską" Tukidydesa. Oglądałem spektakl dzień po premierze - na internetowej stronie teatru nie zamieszczono jeszcze informacji o czasie trwania, ale nastawiałem się na długi wieczór. Tymczasem spektakl trwa... 1,5h. Kapelusze z głów za taki skrót!

Nie czytałem Tołstoja ani Tukidydesa. Zaryzykuję tezę - zapewne jak większość widzów. Po wnikliwą analizę wątków, skrótów i odniesień należy więc sięgnąć do wysoce intelektualnych i fachowych krytyków (stawiam na zachwyt) czy ekspertów od literatury (polecam też program spektaklu i przy okazji słowa uznania dla Teatru Śląskiego za programy publikowane na stronie www i kody QR prezentowane w teatrze i umożliwiające ich ściągnięcie). Ja byłem w tej teatralnej treści pogubiony. Nie udało mi się nawiązać relacji z żadnym bohaterem. Każdy z nich został wprawdzie przedstawiony, dowiedzieliśmy się, kto jest czyim synem, bratem, mężem czy kochankiem, ale wrzucenie jednocześnie kilkunastu bohaterów przynajmniej dla mnie było dość trudne do zniesienia. Nie ukrywam też, że po prostu w większości nudziły mnie ich relacje i związki. Czy dało się inaczej, by cokolwiek z monumentalnej powieści zostało? Nie wiem. Wiem jednak, że tego wieczoru nie nazwę straconym, bo ma w sobie ten spektakl dziwny magnetyzm. 

Wchodząc na widownię widzimy 13 osób siedzących przy wielkim stole. Jak na "Ostatniej wieczerzy", a może po prostu na rodzinnej fotografii. Zastygłych w bezruchu, zawieszonych. I tylko leżący na ziemi kryształowy żyrandol przez swoje nienaturalne umiejscowienie może zdradzać, że coś tu jest nie tak, że zapowiada się jakaś katastrofa. Echa wojny pobrzmiewają w połamanych życiorysach, w tekście, w widmie śmierci, wreszcie w onirycznie prezentowanych wojennych etiudach. Nie mamy wątpliwości, że wojna rodzi dramaty. Że tęsknota do niej jest jakąś patologią. Sporo tu takich rozważań - o życiu i śmierci, wojnie i pokoju, o Bogu i jego roli w historii, o patriotyzmie, o tym że umarli mają na nasze życie bezpośredni wpływ i wracają do nas, o nienawiści i miłości - ta druga zresztą zwyciężą i stanowi bardzo ładne zamknięcie opowieści. Do tego wiele znakomitych reżyserskich pomysłów - drzwi w monumentalnej ścianie, stanowiącej tył dekoracji, przez które przechodzą umarli (choć nie do końca rozumiem niekonsekwencje w tym względzie) - nie tylko w jedną stronę zresztą, co jest nader symboliczne. Mądre i ciekawe są projekcje uzupełniające niektóre sceny, urzekła mnie prosta w istocie, acz wymowna scena polowania z psami, brud wojny i obraz rozrzucania sztućców na stół, pod którym skryli się bohaterowie zostanie we mnie na długo - był po prostu znakomity. Stoły wykorzystywane są jako podesty, ogrywane są kolejne elementy scenografii i przestrzeni. Ta cała teatralna otoczka prezentuje się naprawdę dobrze. 

Jeśli coś jeszcze jest tu dobre, to na pewno aktorzy. Znakomity w roli wszechwiedzącego - czułego, a momentami uszczypliwego - narratora był Artur Święs (zwłaszcza w swoich najkrótszych wtrętach i komentarzach-podsumowaniach, rzucanych jakby mimochodem), kolejną wspaniałą rolę kobiety silnej, a następnie złamanej zaliczyła jako hrabina Rostow Violetta Smolińska. Zwracali na siebie uwagę także świetni Bartłomiej Błaszczyński (jako Andrzej Bołkoński), Michał Rolnicki (dawno nie widziany w premierowych tytułach na śląskiej scenie - tu jako Pierre Bezuchow), Aleksandra Przybył (jako Helena i Nemezis) i gościnnie występujący Jan Jakubik (Pietia Rostow). Ucieszyła mnie obecność w zespole Teatru Śląskiego Mirosława Książka, który jakiś czas temu zniknął z Teatru Rozrywki. Niestety to pochwała za obecność - jako generał cytujący "Wojnę Peloponeską" nie miał zbyt wiele do pokazania i czekam na kolejne role. Pozostali aktorzy - Aleksandra Fielek, Jakub Fret, Natalia Jesionowska, Anna Lemieszek, Artur Paczesny, Wiesław Sławik, Zbigniew Wróbel, Jerzy Głybin i Katarzyna Brzoska wypadli poprawnie i wiarygodnie, choć chyba najmniej przekonała mnie ostatnia dwójka. Brawa należą się także autorce scenografii i kostiumów Katarzynie Stochalskiej oraz odpowiadającemu za wizualizacje Aleksanderowi Janasowi.

Powinna tu się pojawić jakaś sprytna pointa łącząca uznanie dla formy ze (wstydliwym, skoro z wielkiego dzieła pochodzi?) znudzeniem losami bohaterów i budowanymi wokół nich sądami. Zostawię zamiast tego - trochę bezradnie - zdanie ze spektaklowej ulotki, bo - niezależnie od spektaklu - stawiane tu pytanie jest na tyle ważne, że warto je zadać: "Wojna i pokój. Miłość i śmierć. Żywi i umarli. Pośpiech przed nadciągającą apokalipsą. Czy mamy szansę zdążyć i jeszcze trochę pożyć, jeszcze mocniej kochać, zanim stracimy wszystko, co znamy?". Chciałbym wierzyć, że mamy.

Ocena spektaklu: ⭐⭐⭐⭐⭐⭐⭐/10
Spektakl dla widzów wprawionych teatralnie: Tak


Recenzja wideo:


Galeria: