Byk
Reżyseria: Robert Talarczyk Teatr: Teatr Śląski im. S. Wyspiańskiego w Katowicach
Data publikacji: sobota, 17.06.2023
Ocena: 5/10
A więc… Trochę to trwało, ale zapraszam do zapoznania się z tym co sądzę o monodramie "Byk" w reżyserii i wykonaniu Roberta Talarczyka. Spektakl to teatralna koprodukcja - ja oglądałem ją w zeszłym tygodniu w Teatrze Śląskim im. Stanisława Wyspiańskiego (w ramach festiwalu Open The Door).
Zacznijmy od ważnego zastrzeżenia: Robert Talarczyk jest wspaniałym, a momentami genialnym wręcz reżyserem, o czym przekonał mnie wielokrotnie. Wielokrotnie też mogłem się przekonać, że jest bardzo dobrym aktorem. Niestety łączenie tych dwóch ról w teatrze bardzo rzadko wychodzi udanie. A już zwłaszcza w przypadku monodramu, który ze względu na swoją formę wymaga wyjątkowo dużo reżyserskiej czułości i dbałości o detal. Żeby zwyczajnie nie było nudno. Utrzymać w pojedynkę uwagę widza przez dłuższy czas – to wymaga nie tylko aktorskiego talentu, ale i pomysłów, jak opowiadać o poszczególnych wydarzeniach, by wciąż zaciekawiać. Tymczasem spektakl, który Talarczyk reżyserował wspólnie z autorem tekstu, pisarzem Szczepanem Twardochem, dość szybko wyczerpuje inscenizacyjne pomysły i przez większość czasu trochę nudzi. Nie wystarcza tu niestety sprawnie napisany tekst. Zwłaszcza, że bohater spektaklu – Robert Mamok to ktoś, kogo tak naprawdę ciężko nam polubić. Z jego opowieści (i rozmów, które toczy przez telefon) dowiadujemy się, że brał udział w obyczajowym skandalu, który wyciekł do mediów i ukrywa się teraz w mieszkaniu dziadka. Ten Ślązak – tytułowy Byk (nie do zdarcia, by nie rzec brutalniej) – to człowiek, który osiągnął sukces, który cieszy się poważaniem także stolicy. On jednak głęboko gardzi "warszawką" i tamtejszym środowiskiem (rozumianym raczej intelektualnie, niż geograficznie), posuwając się w tej pogardzie nawet poza granice artystycznej prowokacji (bo czymże innym jest radość, że Niemcy zniszczyli Warszawę podczas wojny wygłoszona w jednej z rozmów?). Widzimy go jako narkomana i alkoholika, człowieka samotnego i zniszczonego, słabego mimo swojej siły. Nie mamy niestety do czynienia z twórczym i ciekawym rozwinięciem tych paradoksów. Nie pogłębiamy też w zasadzie śląsko-polskiego antagonizmu, czy skomplikowanych kwestii zimnego, śląskiego wychowania. Nadmiar wulgaryzmów też niewiele wnosi, a ich notoryczne powtarzanie nie definiuje postaci (jak ma to miejsce choćby w przypadku bohatera filmów Marka Koterskiego).
Pada tu wiele słów o śląskiej tożsamości, o charakterze tutejszych mieszkańców, o ich skomplikowanych losach. I w tych momentach – zwłaszcza w odtwarzanych dialogach bohatera z opą – spektakl jest najciekawszy. Ciekawa jest też część skierowana bezpośrednio do widowni, w której srogo dostaje się m.in. Agnieszce Holland i politykom w ogóle. Ale to też ważny, choć ledwie zaznaczony temat braku autorytetów i ich systematycznego niszczenia. Doprowadzenie do tego momentu nie jest jednak ani tak zajmujące, ani tak ciekawe, jak wydaje się mogłoby być. I jak na spektakl bardzo osobisty trochę zbyt mało tego osobistego zaangażowania.
Mam też problem ze scenografią. To realistycznie i z dbałością o szczegóły odwzorowane mieszkanie starego człowieka ze szpitalnym łóżkiem, na którym życia dopełnił dziadek, a właściwie opa (jego ciężki oddech słyszymy z głośników). Cóż więc znaczyć miały te ledowe listwy na ścianach? Bohater poszukuje też czegoś w ustawionych przodem do nas szafkach i znowu wychodzi tu fałsz – aż zbyt dobrze widzimy, że są one puste. No – poza barkiem… Nie do końca logiczny wydaje się też układ mieszkania z wejściami i wyjściami i to dokąd prowadzą poszczególne przejścia.
Podsumowując – ciężka materia monodramu tym razem nie została obroniona. A ze śląskich (i nie tylko) spektakli Roberta Talarczyka zdecydowanie polecam inne. A o tych innych – więcej niebawem.
Ocena spektaklu: ⭐⭐⭐⭐⭐/10
Spektakl dla widzów wprawionych teatralnie: sam nie wiem właściwie. Na pewno nie jest to opowieść miła lekka i przyjemna. Ale to akurat dobrze...