Pokora
Reżyseria: Robert Talarczyk Teatr: Teatr Śląski im. S. Wyspiańskiego w Katowicach
Data publikacji: piątek, 16.06.2023
Ocena: 8/10
A więc druga w ostatnim czasie z opowieści o Śląsku w Teatrze Śląskim im. Stanisława Wyspiańskiego. I - dodam od razu - zdecydowanie bardziej udana od poprzedniej. Zapraszam na recenzję "Pokory" w reżyserii Roberta Talarczyka.
Pisałem przy okazji "Byka", że Talarczyk bywa reżyserem genialnym, z wielkim wyczuciem sceny, z umiejętnością ożywiania akcji przez dużo prostych, ale bardzo efektownych pomysłów, z talentem do skrótu i wykorzystania przestrzeni, z cudownym symbolizmem. Tak było w (także śląskiej) "Piątej stronie świata", "Himalajach" czy (odrobinę mniej) w "On wrócił". Tak jest i w "Pokorze" - otrzymujemy spektakl spójny, symboliczny, ciekawie pokazany i znakomicie zagrany.
Zapisane przez Szczepana Twardocha losy Aloisa Pokory są przykładem trudnych historii rodzinnych i ojczyźnianych, ale także przede wszystkim skomplikowanej śląskiej historii (w latach obu wojen światowych). Historii, która jak walec rozjeżdża ludzkie życie. Życie człowieka, który chciał po prostu żyć i kochać. Bo Pokora nie chce być wcale bohaterem. Zapraszając nas do opowieści o swoim życiu wcale go nie rozumie i wciąż nie akceptuje. Jest w tym niezrozumieniu zachodzących wokół procesów wielka autentyczność - młyny historii mielą równo i nie znają litości, a rosnące drzewa - jak śpiewał Jacek Kaczmarski - mają gdzieś na czyich kościach wzrastają. Zwykle na tych, którzy właśnie chcieli po prostu cicho życie przeżyć. I kochać, bo miłość głównego bohatera i związana z nią chęć zasłużenia na ukochaną, chęć stania się dla niej kimś, jest jego siłą napędową. Ta śląska historia jest niezwykle uniwersalna, może właśnie teraz, gdzie przez coraz większe tempo życia wielu czuje, że nie nadąża, że życie wydarza się za nich... Nie czytałem powieści, na której oparty jest spektakl (zaadaptowany na scenę przez samego autora) i choć część recenzentów na to utyskiwała nie miałem poczucia zagubienia. Może właśnie dlatego, że znając inne spektakle Talarczyka oczekiwałem uniwersalnej opowieści niekoniecznie złożonej z linearnej fabuły z konkretnymi do bólu bohaterami.
Znakomity zespół teatru pokazuje aktorstwo na najwyższym poziomie. Cały skład robi wspaniałą robotę. Sceny zbiorowe są synchroniczne, pełne autentyzmu. Na szczególne uznanie zasługuje Dariusz Chojnacki. To jeden z najlepszych aktorów śląskiego składu. Jego ból, prostota, zdenerwowanie krzyczą ze słów i biją z sylwetki, postać ojca (i kolejne wcielenia) są przejmujące. Znakomita jest także Agnieszka Radzikowska jako matka i Aleksandra Przybył jako femme fatale - ukochana Agnes (pozbawiona właściwie losów staje się, jak wielu bohaterów spektaklu, nie tyle osobą, a symbolem). Na oddzielne pochwały i najwyższe uznanie zasługuje Henryk Simon w roli tytułowej. Sprowadzony z warszawskiego Teatru Narodowego aktor hipnotyzuje i elektryzuje. Jak staje przed nami nagi na początku spektaklu, tak później nie ma nic do ukrycia. Nie ma w tym taniego ekshibicjonizmu, zagrywania się. Jest wiarygodna, tragiczna historia prostego człowieka. Nie mogę nie dodać wątku osobistego, gdyż Henryka poznałem, gdy przyszedł do I klasy II LO w Będzinie. Ja jako absolwent reżyserowałem tam wówczas spektakl i prowadziłem casting. Pamiętam finał jego prezentacji (którą robił wspólnie z koleżanką) i pracę nad dwiema rolami w jakich miałem go przyjemność reżyserować. Cieszy mnie niezwykle, że doszedł tak daleko i robi tak wspaniałą, sceniczną robotę, bo od pierwszego zetknięcia z 16-latkiem wiedziałem, że scena go kocha.
Zastanawiam się czy wobec umowności przestrzeni i opowieści trzeba było wprowadzać na scenę trzy harty. Tak - żywe psy. Zostawię tu tę wątpliwość, która zawsze towarzyszy mi przy zwierzętach na scenie (choćby przy "Mistrzu i Małgorzacie" w Teatrze Muzycznym w Gdyni). Pochwalę jeszcze scenę (nazwijmy to w ten sposób) interakcji z publicznością, choć nie wiem czy nie byłoby lepiej zaangażować do niej aktora z zewnątrz. Jej publicystyczny wydźwięk wydał mi się trochę zbyt nachalny, nie mniej cenny.
Dobrą robotę robi w spektaklu momentami naprawdę mocna muzyka, za którą odpowiada Miuosh. Świetna jest wysypana ziemią i dopełniona światłami symboliczna przestrzeń, gdzie dzieje się akcja. Z jednej strony czarna ziemia nawiązuje do ojcowizny, z drugiej - do tego, że w życiu trzeba się ubrudzić. Chcąc nie chcąc każdy z nas, wszyscy jesteśmy tą swoją ziemią naznaczeni. Zwłaszcza w momentach dziejowych wiraży. Najwięcej z niej oblepia głównego bohatera, jego jasny i ubogi strój, jego bose stopy. Zupełnie jakby miał się przyzwyczaić do ziemi, w której - dowiadujemy się tego z pierwszych zdań spektaklu - niebawem przyjdzie mu spocząć. Trochę obawiałem się języka śląskiego (mocno utrudniał mi on lekturę książek Twardocha, do których sięgałem), ale na szczęście nie ma raczej obaw niezrozumienia, tym bardziej, że nad sceną wyświetlane są napisy ułatwiające zrozumienie pojedynczych słów.
Podsumowując - "Pokora" nie jest spektaklem miłym, łatwym i przyjemnym, ale z drugiej strony to świetne doświadczenie teatralne zrealizowane z wysokim kunsztem i, o ile nie przybliżające, to w każdym razie naznaczające perspektywę skomplikowanych śląskich losów.
Ocena spektaklu: ⭐⭐⭐⭐⭐⭐⭐⭐/10
Spektakl dla widzów wprawionych teatralnie: raczej tak