Biedermann i podpalacze
Reżyseria: Jan Holoubek Teatr: Teatr Telewizji TVP
Data publikacji: czwartek, 21.08.2025
Ocena: 8/10
Korzystając z kończących się wakacji, zgodnie z obietnicą nadrabiam tegoroczne propozycje Teatru Telewizji TVP, bo dotychczas na mojej stronie pojawiła się tylko jedna recenzja - znakomitej "Wizyty starszej pani". Tym razem spektakl nie mniej dobry, nie mniej aktualny, nie mniej groteskowo operujący czarnym humorem (choć - przyznajmy uczciwie od razu - nieco bardziej jednowymiarowy) i przede wszystkim nie mniej warty obejrzenia - "Biedermann i podpalacze" w reżyserii Jana Holoubka.
Oto w mieszczańskiej rezydencji tytułowego bohatera, brawurowo zagranego przez Andrzeja Seweryna, zjawia się bezdomny były zapaśnik, grany przez Mariusza Jakusa. I stopniowo wkrada się w łaski gospodarza, manipulancko skłaniając go do kolejnych ustępstw. Część recenzji i opisów tłumaczy zachowanie Biedermanna pewnym inteligenckim etosem, który nie pozwala mu wyjść ze swoich ram i dostrzec zagrożenia. Nie będę tak łaskawy dla bohatera - to obraz człowieka wypierającego rzeczywistość, zaślepionego własnym dobrostanem, przekonanego o swojej nieomylności oraz intuicji i nie zdolnego do podjęcia działań. A jeśli już podejmującego działanie, to spóźnione i kompletnie nietrafione, co widzimy w świetnej scenie kolacji, jaką wyprawia swojemu nietypowemu gościowi i jego koledze. W jego mniemaniu - o tym, że zło może przydarzyć się wyłącznie innym, że gdyby on miał możliwość, to rozliczyłby się ze sprawcami plagi pożarów - jest coś uniwersalnego i powszechnego. Podobnie jak w perspektywie, że zło możemy obłaskawić idąc na ustępstwa.
"Człowiek, który całą swoją wiedzę czerpie z gazet czytanych przy śniadaniu nie potrafi pojąć, że coś dzieje się już teraz pod jego dachem"... A świat jest bardzo łatwopalny, delikatny. Wspomniana już scena kolacji znakomicie pokazuje rozdźwięk między tym, co wyobrażone, a rzeczywistością. To tragikomedia z nieco zbyt oczywistym i przewidywalnym skutkiem (choć ostatnia - moim zdaniem zupełnie niepotrzebna scena - próbuje wprowadzić pewną voltę), nie mniej na szczęście nie pokuszono się o łopatologiczną interpretację, kim są owi tytułowi podpalacze i w jakim kluczu można czytać dziś dzieło napisane niemal 70 lat temu przez Maxa Frischa. Dlatego każdy może sam podstawić sobie w to miejsce zło, które nam zagraża, a które bywa bagatelizowane. Sam reżyser spektaklu, Jan Holoubek, jako swoje ulubiony fragment sztuki wskazuje "ten, w którym jeden z podpalaczy Eisenring tłumaczy Biedermannowi, że najlepszym kamuflażem dla niecnych zamiarów, jest mówienie prawdy. Dlaczego? Ponieważ ludzie w nią nie wierzą. Znajdują setki wytłumaczeń, byle nie dopuścić do siebie absurdu, który im zagraża. (…) Czyż nie stajemy się właśnie świadkami i potencjalnymi ofiarami kolejnego podpalenia świata? Moim zdaniem tak. A komu wręczamy zapałki? To pozostawiam widzom do własnej oceny”.
Znakomitą pracę wykonali aktorzy. Mariusz Jakus rozbijający sobie jajko o głowę zostanie w mojej pamięci jako symbol brutalnej siły i braku ogłady, ale i udawany wdzięk Łukasza Simlata w roli drugiego z podpalaczy zostanie w mojej głowie na długo (zwłaszcza w scenie, gdy oczekuje, by wspominana już finałowa kolacja była bardziej wystawna i wzbogacona o eleganckie rekwizyty). Zagubiony Andrzej Seweryn jest słaby wobec silnych i silny wobec słabych (wątek Knechtlinga). Urocze jest jego traktowanie z patriarchalną wyższością obaw żony (znakomita Iwona Wszołkówna). W spektaklu występują też w drobniejszych rolach Paulina Gałązka (służąca tak doświadczona w dziwactwach państwa, że w ogóle niczemu się nie dziwi), Paweł Paprocki, Maria Ciunelis i Dariusz Wnuk. Na osobne pochwały zasługuje sekstet wokalny proMODERN wykonujący surrealistyczne strażackie piosenki, wieszczący niczym grecki chór kolejne "biada" i doprowadzający tym do szału tytułowego bohatera. "W dzisiejszych czasach większość ludzi nie wierzy w Boga, tylko w straż pożarną" - słyszymy w spektaklu. Może to właśnie tu jest problem? W tej wyższości, z jaką odrzucamy poczucie absolutu, stawiając na twardy racjonalizm.
Podobała mi się też bardzo scenografia, za którą odpowiadał Marek Warszewski oraz kostiumy Weroniki Orlińskiej. Dopełniały one teatralnego klimatu tego dzieła, które obroniło się przed nadmiernie filmowymi sekwencjami.
"Niebo płonie. Na szczęście to nie u nas" - mówi bohater zbytnio przekonany, że "nasza chata z kraja". Niebezpieczeństwo jest realne, a obojętność to najgorsze, na co sobie możemy pozwolić.
Ocena spektaklu: ⭐⭐⭐⭐⭐⭐⭐⭐/10