JAROSŁAW CISZEK

Femme fatale

Reżyseria: Jacek Koprowicz     Teatr: Teatr Współczesny w Krakowie
Data publikacji: wtorek, 18.11.2025

Ocena:   6/10

Femme fatale

Nie da się, będąc człowiekiem aktywnym kulturalnie, nie kochać Krakowa - miasta, gdzie (przynajmniej w Śródmieściu) na każdej ulicy znajduje się jakaś większa lub mniejsza scena bądź scenka. Na ulicy Starowiślnej testowałem już niezwykłą "sztukę na wynos" (polecam i obiecuję wrócić..), a teraz, zaraz obok znakomitej cukierni i kawiarni Cichowscy (polecenie z serca i niesponsorowane) wdrapałem się zakrętami klatki schodowej do Teatru Współczesnego (dzielącego adres ze sceną kameralną Teatru Starego, która znajduje się w podwórzu tej samej kamienicy).

Obejrzałem ich najnowszą produkcję, czyli "Femme fatale". Spektakl przenosi nas do Ameryki lat 60', gdzie śledzimy losy Iny Benity, gwiazdy polskiego przedwojennego kina. Przez wiele lat uważano, że zginęła ona w powstaniu warszawskim, jednak po wielu latach okazało się, że wiodła spokojne życie za oceanem. Fascynująca to historia i fascynująca postać, której zupełnie nie znałem. Niestety samo przypomnienie o zapomnianej gwieździe jest największą  (choć nie jedyną!) zaletą spektaklu. Pochwalić trzeba bardzo dobrą scenografię i kostiumy. Odpowiadali za nie Bartosz Jarzymowski, Elżbieta Bień i Justyna Krzepkowska i dzięki nim - na niewielkiej scenie - wyrósł wiarygodny pokój hotelowy z epoki. Bardzo podobały mi się też autentycznie wprawiane w ruch rekwizyty z epoki - odkurzacz i magnetofon szpulowy. Przy czym choć taśma kręciła się autentycznie, znajdowanie na niej kolejnych nagrań w tak szybki i dokładny sposób, było mocno nieprawdopodobne. Piszę o tym, bo generalnie w scenariuszu (autorstwa Jacka Koprowicza, reżysera spektaklu) znajduje się więcej takich problematycznych momentów. Bo w sumie do końca nie dowiadujemy się, czy klient hotelu, który zaczyna rozmawiać z naszą bohaterką trafił na nią przypadkiem, czy jednak w wyniku śledztwa. Dalsza część sugeruje tę drugą odpowiedź (śledztwo prowadził niewątpliwie), ale przeczą temu okoliczności pierwszego spotkania. Zatem wiedział gdzie przyjechać, ale nie spodziewał się, że na nią wpadnie? Trochę tu umyka logika i sensowność dramaturgii, acz naprawdę niewiele brakuje, by historia wypadła wiarygodnie. Sama gwiazda sprzed lat też dość szybko rozwiązuje język zdradzając sporo szczegółów, które mogłyby pozwolić na jej identyfikację, co rozmija się z jej chęcią anonimowości i dysonuje.

Pewien problem jest także z aktorami, którzy generalnie ze swoich ról wywiązują się bardzo dobrze (z kobiecą przewagą). Niestety scenariusz uparcie wmawia nam, że oto młodszy mężczyzna zakochuje się w starszej kobiecie, a na scenie mamy (jeśli Internet nie kłamie) 58-letniego Bartosza Jarzymowskiego i 43-letnią Sylwię Warmus i różnicę wieku właśnie w tę stronę widać na pierwszy rzut oka. Nie wiem czemu scenariusz aż tak mocno tę różnicę wieku podkreśla, dając nam poczucie oderwania od rzeczywistości.

Półtoragodzinny spektakl doprawia muzyka z epoki (w tym piosenki świetnie śpiewane na żywo przez Sylwię Warmus), ale niestety całość jawi się dość przeciętnie i mimo dość dramatycznego finału, zdaje się wciągać mniej, niż by mogła. Ale wciąż pozostaje to niezłą, solidną propozycją, zwłaszcza dla fanów przedwojennego kina i osób lubiących takie z życia wzięte historie, doprawione nutą nostalgii za dawnymi czasami. Przekonajcie się sami, czy to spektakl dla Was!

Ocena spektaklu: ⭐⭐⭐⭐⭐⭐/10


Recenzja wideo:


Galeria: