Persona. Ciało Bożeny
Reżyseria: Jędrzej Piaskowski Teatr: Teatr Zagłębia w Sosnowcu
Data publikacji: wtorek, 28.05.2024
Ocena: 5/10
Spektakl ten w środowisku krytyków wywołał jeśli nie zachwyt, to przynajmniej ciepłe przyjęcie. I choć naczytałem się, co fascynowało mądrzejszych ode mnie teatralnych ekspertów, pozostaję na te zachwyty niewzruszony. Spektakl "Persona. Ciało Bożeny" w Teatrze Zagłębia w Sosnowcu (scenariusz: Hubert Sulima, reżyseria: Jędrzej Piaskowski) niestety mi się nie podobał, jednak kilka rozwiązań wartych jest odnotowania, a aktorski zespół sprawdził się w większości bardzo dobrze.
Wchodząc na widownię widzimy scenę "wybebeszoną" z okotarowania, z jakimiś fragmentami scenografii, co zwiastuje nam metateatr. I rzeczywiście - dowiadujemy się, że w Sosnowcu, na teatralnej prowincji, swój pierwszy w tym miejscu spektakl zrealizować miał wybitny reżyser Krystian (oczywiste nawiązanie do Krystiana Lupy). Miał, bowiem w ostatniej chwili, po roku prób, premiera zostaje odwołana. Widzimy osieroconych artystów, z których każdy radzi sobie inaczej (a z ich opowieści dowiadujemy się także, że każdy inaczej radził sobie z dziwactwami procesu twórczego, jakie proponował ekscentryczny reżyser).
Krytyka metod pracy awangardowych twórców to jeden z ważnych motywów spektaklu. I chyba dla mnie najciekawszy. Przedstawienie jednak odpływa od tego wątku, skupiając się na postaci tytułowej Bożeny - teatralnej sprzątaczki, o której losach miał opowiadać spektakl (choć wśród bohaterów tego "teatru w teatrze" znalazły się spalona stosie czarownica, ksiądz Tomasz z Dąbrowy Górniczej i Pola Negri). "Ta postać nikogo nie może pozostawić obojętnym" - słyszymy, zwykły człowiek podstawiony w centrum... Niestety niewiele z jej historii wynika. Otrzymujemy opowieść o psychologicznej teorii radykalnego wybaczania. Jak radykalnego? Na przykład Donald Tusk śpiewający "Barkę" umierającemu Jarosławowi Kaczyńskiemu. Ta scena ze snu bohaterki wywołała u mnie - wbrew zachwytom krytyków - ciarki żenady. Tym bardziej, że Tomasz Kocuj nie tyle grał, co parodiował Kaczyńskiego, a Pawłowi Charytonowi co jakiś czas to znikało, to pojawiało się charakterystyczne tuskowe "r". A na końcu jest jeszcze ciekawiej - bo oto Hitler tańczy z Żydami. Są jeszcze żołnierze gwałcący w lesie kobietę... Za dużo grzybów w tym barszczu. Dużo lepiej wypadają sceny rodzinne - rozmowa Bożeny z bratem (choć antagonizm śląsko-zagłębiowski jest ogrywany w żartach dość trywialnych, pod którymi ginie nieco wątek stosunku do homoseksualizmu), znakomite są sceny próby porozumienia z nastoletnią córką, której marzy się bycie... koniem. Do tego - nie mam pojęcia dlaczego - na scenie pojawia się dużo papierosów, które aktorzy tylko udają, że palą. Całość trwa dwie godziny bez przerwy - być może w bardziej skondensowanej formie byłoby to łatwiejsze do przełknięcia, ale tak niby logiczne przejścia do kolejnych wątków w większości mnie nużyły.
Na uznanie zasługują aktorzy. Najbardziej zapadła mi w pamięć Natalia Bielecka jako córka, a także cudownie wycofana Mirosława Żak w roli tytułowej. Wiarygodnie wypada też (przynajmniej w większości scen, bo ten krzyk na początku był zdecydowanie przesadzony) Agnieszka Bałaga-Okońska, a także Paweł Charyton i Tomasz Kocuj (gdy akurat nie udaje Kaczyńskiego ani Lupy).
Jak na tragikomedię zbyt mało w tym emocji, zbyt niskich lotów żarty, zbyt mało poważnych napięć. Żadnego katharsis, wewnętrznego pojednania czy przełomu dotyczącego wojny polsko-polskiej nie doświadczyłem, lecz może Wam się uda wyłuskać coś więcej z tej opowieści?
Ocena spektaklu: ⭐⭐⭐⭐⭐/10
Spektakl dla widzów wprawionych teatralnie: Tak