JAROSŁAW CISZEK

Przemiana

Reżyseria: Michał Kmiecik     Teatr: Wrocławski Teatr Współczesny im. M. i E. Wiercińskich
Data publikacji: środa, 28.05.2025

Ocena:   8/10

Przemiana

Zawiedziony, by nie użyć mocniejszych słów, pomnikiem Franza Kafki w Pradze ("twórca pomnika tak szczelnie / owinął gadaniną swoje dzieło / tak wywijał językiem / że pomnik / oniemiał") Tadeusz Różewicz napisał wiersz "Tego się Kafce nie robi". Znajdują się tam takie słowa: "Duch Kafki mówi: proszę / Mnie nie ustawiać nie przedstawiać / a jak już stoję proszę / nie odsłaniać! / chcę być zasłonięty". Wracał do mnie ten wiersz podczas spektaklu "Przemiana" we wrocławskim Teatrze Współczesnym (bardzo dziękuję za zaproszenie!) i zastanawiałem się, co powiedziałby tak bardzo związany z Wrocławiem Różewicz o adaptacji opowiadania Kafki, którego dokonali Michał Kmiecik (scenariusz i reżyseria) oraz Ida Ślęzak (dramaturgia).

"Gdy Gregor Samsa obudził się pewnego rana z niespokojnych snów, stwierdził, że zmienił się w łóżku w potwornego robaka" - zaczyna się tekst Kafki. Spektakl przenosi nas w zupełnie inną rzeczywistość. Początek odbywa się w korporacyjnym biurze, zajmującym się handlem "dźwiami" (to nie literówka, a sposób wymowy tego słowa przez kierownika), gdzie pracuje nasz bohater. A właściwie pracował, bo dziś nieoczekiwanie się nie pojawił. Co ciekawe dość długo nikt nie zorientował się, że go nie ma. Podobnie będzie chwilę później w przestrzeni domowej - rodzice i siostra uznają, że Gregor jest w pracy, nie dostrzegają jego braku, nie robi on im wielkiej różnicy (przynajmniej do momentu, w którym dowiedzą się, co się stało). Jak bardzo nieznaczący musi być człowiek, którego braku się nie zauważa i co musi się stać, by został zauważony...

Scena początkowa przywodzi na myśl humor z "The Office", pojawia się także motyw oglądania wizytówek niemal wprost wyjęty z "American Psycho". Podobnie odrealniona, wypełniona powtarzanymi jak zaklęcia słowami, jest scena rodzinna, rozgrywająca się już w domu bohatera. Wykreowany świat jest tak absurdalny i dziwny, że przemiana człowieka w robaka wydaje się normalniejsza od tego, jak zachowują się "normalni" uczestnicy tej rzeczywistości. A jednocześnie nie mamy tu do czynienia z "owijaniem gadaniną". "Franz Kafka zasłużył sobie na to / żeby nie stawiać mu pomników / nie produkować koszulek / podkoszulków filiżanek / chusteczek do nosa majtek / talerzy z podobizną z jego twarzą / na dnie zasłużył sobie na to aby / nie otwierać kawiarenek „z Kafką” / nie otwierać sklepików / z galanterią" - pisze dalej w swoim wierszu Różewicz, a ja myślę sobie, że zasłużył sobie, by dziś czytać go nie w jakichś odjechanych, pozornie głębokich kluczach, zdradzających najczęściej jedynie ego reżysera. Może dlatego ten spektakl powinien mu się spodobać. Bo to, co powinno zostać niedopowiedziane, takim pozostaje, bo spektakl daje prawo do swobodnej interpretacji, bo wydobywa z Kafki i jego humor, i jego grozę. I dlatego ta "Przemiana" ma moc, i dlatego porusza.

Scenografia (dzieło Szymona Szewczyka) wypełniona jest białymi najpierw biurowymi, a potem domowymi przestrzeniami. Nad sceną umieszczony jest podzielony ekran, na którym oglądamy transmisję z tego, co dzieje się z drugiej strony ściany, nadawaną w dwóch perspektywach. To ciekawy zabieg, zwłaszcza gdy kamera zdaje się być oczami głównego bohatera i pokazuje jego ogląd rzeczywistości lub zbliżenia na pełną bezradności i niezrozumienia (a chwilami także błogości) twarz. Na ekranie widzimy także odbywające się za kurtyną zmiany dekoracji, pojawiają się tam także napisy wydzielające kolejne części. Towarzyszy temu potęgująca grozę nieco psychodeliczna muzyka. I choć to ciekawy zabieg formalny (zwłaszcza w zakresie tego, co robi wówczas kamera), to jednak za bardzo przedłuża niepotrzebnie moim zdaniem rozciągnięty na ponad dwie godziny spektakl. Sądzę, że spokojnie można było go zamknąć w około 1,5 h z zyskiem dla wymowy.

Po raz drugi przekonuję się, że WTW ma znakomity zespół aktorski. Bez dobrej ekipy ten koncept byłby po prostu nieznośny, a powtarzalne frazy czy gesty jedynie by irytowały. A tymczasem proste, lekko przerysowane aktorstwo ma moc wywołać śmiech, wzruszenie, grozę, politowanie i paletę innych emocji. Na wielkie uznanie zasługuje Mariusz Bąkowski, który w roli Gregora Samsy mógł posługiwać się jedynie mimiką i nieartykułowanymi dźwiękami, a stworzył postać przeżywającą całą paletę emocji. Świetna jest jego rodzina - zmęczony życiem ojciec (Rafał Cieluch), nie umiejąca sobie z sytuacją poradzić matka (Anna Kieca) czy przechodząca od fascynacji do chęci unicestwienia (w przejmującym, wygłaszanym z uśmiechem monologu) siostra Greta (Dominika Probachta). Wspaniale komiczny jest wątek ze służącą (świetna Lina Wosik) i rozmowy z panią domu. Także biurowi pracownicy powracający potem jako sublokatorzy oraz nowa służąca (Przemysław Kozłowski, Tomasz Taranta i Zina Kerste), a także Tadeusz Ratuszniak jako prokurent i Miłosz Pietruski jako nieco zbyt przerysowany pan szef bardzo dobrze wywiązują się ze swoich ról.

Poza wierszem Różewicza na spektakl nałożyła mi się też trwająca kampania wyborcza. Bo tak to chyba musi wyglądać z perspektywy zwolennika jednego z obozów, że gdy członek rodziny lub inna bliska osoba przyzna się do poparcia tego drugiego kandydata, staje się utrudniającym wszystko robakiem. Może nawet w jakiejś mierze fascynującym, ale najlepiej przestać dostrzegać w nim tego, kim był dotychczas. Poziom odczłowieczania ludzi mających inne zdanie, wygląd, orientację zdaje się mieć całkiem dobrze. Ale może końcowy taniec do "Samba de Janeiro" wszystkich bohaterów w karaluszych kostiumach daje nadzieję, że jakoś się to wyrówna, że jest nadzieja na pogodzenie, choć niekoniecznie w tej formie, jaką uznalibyśmy za optymalną. Ale to nie wnioski płynące ze spektaklu, a przemyślenia. I chyba to jest największa siła tego przedstawienia - po prostu czyta "Kafkę", dodaje od siebie trochę humoru i zaprasza do dyskusji, w której interpretacji może być tyle, co widzów.

Ocena spektaklu: ⭐⭐⭐⭐⭐⭐⭐⭐/10
Spektakl dla widzów wprawionych teatralnie: TAK


Recenzja wideo:


Galeria: