JAROSŁAW CISZEK

Un-packing

Reżyseria: Katarzyna Kalwat     Teatr: Wrocławski Teatr Współczesny im. M. i E. Wiercińskich
Data publikacji: wtorek, 07.10.2025

Ocena:   7/10

Un-packing

Mijają kolejne dni, a ja wciąż nie umiem w pełni przetrawić oglądanego w piątek spektaklu "Un-packing" w reżyserii Katarzyny Kalwat - koprodukcji Wrocławskiego Teatru Współczesnego im. M. i E. Wiercińskich z Teatrem Dramatycznym im. G. Holoubka w Warszawie. Bo - parafrazując pewnego kościelnego hierarchę - "to spektakl trudny i niełatwy, ale jakże ważny".

Ale zacznę nie od spektaklu, ale od mojej wizyty w Białymstoku. W ścisłym centrum miasta stoi tam pomnik młodego Ludwika Zamenhofa - urodzonego nieopodal twórcy esperanto. Pomysł nowego, uniwersalnego języka nie podbił świata (choć do dziś nie brakuje jego miłośników), ale działania Zamenhofa to coś więcej - to próba odpowiedzi na pytanie o źródło międzynarodowych i międzyludzkich konfliktów. On, idealista z krwi, kości i ducha, upatrywał tych źródeł w niemożności porozumienia się. W podlaskim, wielonarodowym tyglu kultur zrodziła się inspiracja, by pogodzić ludzi poprzez język, by dać im szansę porozumienia, wyrażenia swojego zdania i pokojowego rozwiązania konfliktu.

Siedzę na widowni wrocławskiego teatru i myślę o Zamenhofie, słuchając płynących ze sceny innych historii z Podlasia - o powojennym mordowaniu prawosławnych przez polskich partyzantów, o języku białoruskim czy choćby wschodnim akcencie w polskiej mowie, który wyzwala agresję. I jak zawsze w takich przypadkach szukam odpowiedzi na pytanie o źródło konfliktu i nienawiści między nami. Przygniatają mnie historie takie jak ta polityczna antyutopia, dziejąca się w nieodległej przyszłości w przededniu wyborów do Parlamentu Europejskiego, w których ścierają się wizje ludzi mówiących tym samym językiem, a jednocześnie kompletnie się nie rozumiejących, bowiem słowa są dla nich jedynie zasłoną. I to jest cenna lekcja - w polityczno-medialnym sojuszu nie ma takich wartości jak prawda, dobro. Są tylko interesy. Obserwujemy lewicową panią polityk grającą uchodźcami, głoszącą banalne komunały, galopującą poglądami w odklejenie i absurd oraz drugą stronę barykady - prawicowy ekstremizm (dla autorów bardziej mroczny i złowieszczy, bo podszyty historycznymi zaszłościami, obarczony mordami i terrorem). Wszystko dzieje się w oku kamery i przy mikrofonie telewizyjnego programu "Nasz dom, wasz dom". Politycy mający na służbie media i migrantów jako zakładników, historia, która może się powtarzać i jeśli czegoś nas uczy to tego, że niestety większość z nas nie odrabia tych lekcji powtarzając te same błędy.

W pamięć zapada też aktorstwo. Najbardziej zaczarował mnie Dominik Smaruj, który pięknie potrafił przejść od cynizmu, do niemal czułości w rozgrywającej się na zapleczu sceny, którą śledzimy okiem kamery. Jego napięcie od początku wydaje się groźne, budzi respekt i wiemy, że z czasem ta naprężona struna musi pęknąć, uderzając wszystkich wokół. Świetny jako wujek Mieczysław jest Mariusz Drężek, aż szkoda, że mamy go tylko w drugiej części spektaklu. Wspaniale ze swojej roli wywiązuje się Kiryl Masheka (białoruski uchodźca polityczny), a jego polemiki z granym przez Smaruja Janem Marią (komu zawdzięczamy polski Wrocław? Ile słów w języku białoruskim określa różne odmiany smutku?) mocno zapadają w pamięć. W roli dziennikarki bardzo dobrze wypada Marta Ojrzyńska, podobnie w roli polityczki Ewelina Paszke-Lowitzsch. Niewykorzystany wydaje się potencjał Roberta Majewskiego (świetna scena z awarią kamery) oraz grających migrantów Magdaleny Taranta i Tomasza Taranta. 

Jestem przekonany, że spektaklowi dobrze zrobiłby skrót (przynajmniej półgodzinny) oraz lepsza dramaturgia, zwłaszcza w środkowej części, która wystawia na próbę naszą cierpliwość. Więcej akcji, zaangażowania aktorów w konkretne działania, wyraźne zaznaczenie upływu czasu w kolejnych momentach, urealnienie przebiegu - dzięki temu spektakl mógłby tylko zyskać. Niedostatecznie ograne wydają mi się też kamery, które właściwie niewiele wnoszą i rzadko pokazują nam więcej, niż dostrzec możemy gołym okiem.

To trudna, ale istotna opowieść. Mamy tu ważne epizody z historii powojennego Podlasia, ważne diagnozy współczesności, cenne świadectwa prześladowania białoruskiej opozycji (sztukę napisał migrant Mikita Iłynczyk). Nie ma tu za to nadziei, optymizmu i wiary w człowieka, za którymi tęsknię. Owszem - jest trochę gorzkiego humoru, ale zostawił mnie ten spektakl mocno przygnębionego. Żałuję, że bardziej pozytywnego wydźwięku i kontynuacji nie miało cenne pytanie, czy poezja może zatrzymać kule, będące w zasadzie powieleniem refleksji Czesława Miłosza "Czym jest poezja, która nie ocala narodów ani ludzi?". I brzmi mi w uszach to pytanie razem z genialną muzyką graną na cymbałach, stanowiącą muzyczne tło dla części historii.

 Ocena spektaklu: ⭐⭐⭐⭐⭐⭐⭐/10


Recenzja wideo:


Galeria: